W której u początku swej papieskiej posługi zwraca się do
czcigodnych braci w biskupstwie, do kapłanów, do rodzin zakonnych, do
drogich synów i córek Kościoła oraz do wszystkich ludzi dobrej woli.
Czcigodni Bracia i Drodzy Synowie,
Pozdrowienie i
Apostolskie Błogosławieństwo!
I
Dziedzictwo
U kresu drugiego tysiąclecia
1. Odkupiciel człowieka Jezus Chrystus jest ośrodkiem
wszechświata i historii. Do Niego zwraca się moja myśl i moje serce w tej
doniosłej godzinie dziejów, w której znajduje się Kościół i cała wielka
rodzina współczesnej ludzkości. Oto bowiem czas, w którym Bóg w swoich
tajemniczych zamiarach powierzył mi po moim umiłowanym Poprzedniku Janie
Pawle I posługę powszechną związaną ze Stolicą św. Piotra w Rzymie,
ogromnie się już przybliżył do roku dwutysięcznego. Trudno jeszcze w tej
chwili powiedzieć, co będzie oznaczał ów rok na zegarze dziejów ludzkości,
jaką okaże się datą dla poszczególnych ludów i narodów, krajów i
kontynentów, choć zapewne niejedno staramy się już teraz przewidywać. Dla
Kościoła, dla Ludu Bożego, który - chociaż nierównomiernie -
rozprzestrzenił się już jednak na całą ziemię aż po jej krańce, będzie to
rok wielkiego Jubileuszu. Zbliżamy się do daty, która przyjmując wszelkie
poprawki wymagane przez ścisłość chronologiczną - przypomni nam i odnowi w
sposób szczególny świadomość tej kluczowej prawdy wiary, której dał wyraz
św. Jan na początku swej Ewangelii: "Słowo stało się ciałem i zamieszkało
wśród nas" (J 1, 14), a na innym miejscu: "Tak bowiem Bóg umiłował świat,
że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie
zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16).
Jesteśmy więc poniekąd w
okresie nowego Adwentu, w okresie oczekiwania. "Wielokrotnie i na różne
sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych
ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna" (Hbr 1, 1 n.), przez
Syna-Słowo, który stał się człowiekiem i narodził się z Dziewicy. W tym
zbawczym wydarzeniu dzieje człowieka w Bożym planie miłości osiągnęły swój
zenit. Bóg wszedł w te dzieje, stał się - jako człowiek - ich podmiotem,
jednym z miliardów, a równocześnie Jedynym! Ukształtował przez swe
Wcielenie ten wymiar ludzkiego bytowania, jaki zamierzył nadać człowiekowi
od początku. Ukształtował w sposób definitywny, ostateczny - w sposób
Sobie tylko właściwy, stosowny dla swej odwiecznej Miłości i Miłosierdzia,
z całą Boską wolnością - a równocześnie z tą szczodrobliwością, która
pozwala nam wobec grzechu pierworodnego i wobec całej historii grzechów
ludzkości, wobec manowców ludzkiego umysłu, woli i serca, powtarzać z
podziwem te słowa: "O szczęśliwa wino, któraś zasłużyła mieć takiego i tak
potężnego Odkupiciela!" (hymn Exsultet z Wigilii Wielkanocnej).
Pierwsze słowa nowego pontyfikatu
2. Do tego więc Chrystusa-Odkupiciela zwróciły się moje
myśli i serce w dniu 16 października, gdy po kanonicznie dokonanym wyborze
postawiono mi pytanie: "Czy przyjmujesz?". Odpowiedziałem wówczas: "W
posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce
Chrystusa i Kościoła - świadom wielkich trudności - przyjmuję". I dzisiaj
tę moją odpowiedź jawnie powtarzam, aby była wiadoma wszystkim bez wyjątku
i aby tłumaczyła, że posługa, która wraz z przyjęciem wyboru na Biskupa
Rzymu i Następcę Apostoła Piotra stała się na tej Stolicy moim szczególnym
obowiązkiem, jest związana z tą właśnie pierwszą i podstawową prawdą
Wcielenia.
Przyjąłem również te same imiona, jakie wybrał mój umiłowany
Poprzednik Jan Paweł I. Już bowiem w dniu 26 sierpnia, kiedy wobec
Świętego Kolegium ujawnił, że chce się nazywać Jan Paweł - a ta dwoistość
imienia była bez precedensu w historii - dostrzegłem w tym jakby wymowny
znak łaski na drodze nowego pontyfikatu. A ponieważ pontyfikat ten trwał
tylko 33 dni, wypada mi go nie tylko kontynuować, ale niejako podjąć w
samym punkcie wyjścia, o którym świadczy naprzód wybór tych dwu właśnie
imion. Przyjmując je w ślad za moim umiłowanym Poprzednikiem, pragnę przez
to - mniemam, że podobnie jak On - dać wyraz umiłowania dla tego
szczególnego dziedzictwa, jakie pozostawili Papieże Jan XXIII i Paweł VI,
oraz gotowości jego kontynuowania z Bożą pomocą.
Poprzez te dwa imiona
i dwa pontyfikaty nawiązuję łączność z całą tradycją tej świętej Stolicy,
z wszystkimi Poprzednikami w wymiarze tego dwudziestego stulecia i w
wymiarze stuleci poprzednich, łącząc się coraz dalszymi jakby etapami z
całą tą ciągłością posłannictwa i służby, która wyznacza szczególne
miejsce Stolicy Piotrowej w Kościele. Jan XXIII i Paweł VI stanowią etap,
do którego bezpośrednio pragnę nawiązywać - próg, od którego wspólnie
poniekąd z Janem Pawłem I zamierzam iść ku przyszłości, kierując się tym
bezgranicznym zaufaniem oraz posłuszeństwem wobec Ducha, którego Chrystus
Pan obiecał i zesłał swojemu Kościołowi. Mówił wszakże do Apostołów w
przeddzień swojej męki: "pożyteczne jest dla was moje odejście, bo jeśli
nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do nas, a gdy odejdę, poślę Go do
was" (J 16, 7). "Gdy jednak przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę
od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie.
Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku" (J 15, 26 n.).
"Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie
będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy i oznajmi wam
rzeczy przyszłe" (J 16, 13).
W zawierzeniu Duchowi prawdy i miłości
3. W głębokim zawierzeniu Duchowi Prawdy podejmuję bogate
dziedzictwo współczesnych nam pontyfikatów. Jest to zaś dziedzictwo
głęboko osadzone w tej świadomości Kościoła, której w mierze przedtem
nieznanej przysłużył się Sobór Watykański II, zwołany i zapoczątkowany
przez Jana XXIII, z kolei zaś szczęśliwie doprowadzony do końca i wytrwale
realizowany przez Pawła VI, na którego działalność mogłem patrzeć z
bliska, podziwiając Jego głęboką mądrość i odwagę, a równocześnie
wytrwałość i cierpliwość w niełatwym posoborowym okresie pontyfikatu. Jako
sternik Piotrowej łodzi Kościoła zachował On opatrznościowy spokój i
równowagę nawet w momentach krytycznych, które tą łodzią zdawały się
wstrząsać od wewnątrz, utrzymując niezachwianą ufność dla jej spoistości.
To bowiem, co poprzez Sobór naszych czasów "Duch powiedział Kościołowi",
co w tym Kościele mówi "wszystkim Kościołom" (Ap 2, 7), nie może - pomimo
doraźnych niepokojów - służyć czemu innemu, jak tylko jeszcze dojrzalszej
spoistości całego Ludu Bożego, świadomego swej zbawczej misji.
Tę to
właśnie współczesną świadomość Kościoła uczynił Paweł VI pierwszym tematem
swej podstawowej Encykliki zaczynającej się od słów Ecclesiam suam, do
której niech mi będzie wolno przede wszystkim się odwołać i przede
wszystkim nawiązać w tym pierwszym, niejako inauguracyjnym dokumencie
obecnego pontyfikatu. Stale pogłębiająca się świadomość oświecanego i
prowadzonego przez Ducha Świętego Kościoła, zarówno jego Boskiej
tajemnicy, jak też ludzkiego posłannictwa, a nawet wszystkich ludzkich
słabości, jest i musi pozostać pierwszym źródłem miłości. tego Kościoła -
tak jak miłość ze swej strony przyczynia się do ugruntowania i pogłębienia
świadomości. Świadectwo takiej niesłychanie wyostrzonej świadomości
Kościoła pozostawił nam Paweł VI. Poprzez wszystko, co składa się na Jego
pontyfikat, niejednokrotnie naznaczony cierpieniem, uczył nas tej
nieustraszonej niczym miłości Kościoła, który - jak głosi Sobór - jest
"niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia
z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego" (1).
W nawiązaniu do pierwszej encykliki Pawła VI
4. I dlatego świadomość Kościoła musi łączyć się z jego
wszechstronną otwartością, aby wszyscy mogli w nim znajdować owe
"niezgłębione bogactwo Chrystusa" (Ef 3, 8), o którym mówi Apostoł
Narodów. Taka otwartość, organicznie połączona ze świadomością własnej
istoty, z pewnością własnej prawdy - tej, o której powiedział Chrystus:
"nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca" (J 14, 24) - stanowi o
apostolskim, czyli posłanniczym dynamizmie Kościoła. Właśnie w imię tego
dynamizmu, Kościół, wyznając i głosząc bez żadnego uszczerbku prawdę
otrzymaną od Chrystusa, pozostaje równocześnie "w dialogu", który Paweł VI
w swojej Encyklice Ecclesiam suam nazwał "dialogiem zbawienia",
rozróżniając precyzyjnie poszczególne kręgi, w ramach których winien być
prowadzony (2). Gdy dzisiaj nawiązuję do tej programowej Encykliki
Pawłowego pontyfikatu, nie przestaję równocześnie dziękować Bogu za to, że
ten wielki mój Poprzednik, a zarazem prawdziwy ojciec, potrafił - mimo
różnych słabości wewnętrznych, których w okresie posoborowym doznawał
Kościół - ukazać "ad extra", "na zewnątrz" jego prawdziwe oblicze. W ten
sposób też cała rodzina ludzka, w różnych zakresach swej wielorako
zróżnicowanej egzystencji, stała się - jak mniemam - bardziej świadoma
tego, jak zasadniczo potrzebny jest jej Kościół Chrystusowy, jego
posłannictwo i jego służba. Może nawet czasem ta świadomość okazywała się
silniejsza niż różne kierunki krytyki, jakiej Kościół, jego instytucje i
struktury, ludzie Kościoła i ich działalność bywały poddawane "ad intra",
"od wewnątrz". Ten wzrost krytycyzmu miał z pewnością różne przyczyny.
Jesteśmy pewni, że nie zawsze był on oderwany od autentycznej miłości
Kościoła. Z pewnością przejawiała się w nim także dążność do
przezwyciężenia tzw. tryumfalizmu, o którym nieraz była mowa w czasie
Soboru. Jeśli jednak jest rzeczą słuszną, ażeby Kościół na wzór swego
Mistrza, który był "pokorny sercem" (Mt 11, 29), również kierował się
pokorą, żeby był krytyczny w stosunku do wszystkiego, co stanowi o jego
ludzkim charakterze i ludzkiej działalności, żeby nieustannie wiele od
siebie wymagał - to równocześnie owa postawa krytyczna musi posiadać
słuszne granice. W przeciwnym razie przestaje być twórcza, nie wyraża się
w niej prawda, miłość i wdzięczność za łaskę, której właśnie w Kościele i
przez Kościół stajemy się uczestnikami. Nie wyraża się w nim także postawa
służby, ale chęć rządzenia opinią drugich przy pomocy własnej opinii, zbyt
pochopnie nieraz rozpowszechnianej.
Należy się wdzięczność Pawłowi VI
za to, że szanując każdą cząstkę prawdy zawartej w jakiejkolwiek ludzkiej
opinii, zachował równocześnie tę opatrznościową równowagę sternika Łodzi
(3). Kościół, który - poprzez Jana Pawła I - po Nim niejako został mi
powierzony, jest Kościołem zapewne nie wolnym od wewnętrznych trudności i
napięć, ale równocześnie bardziej wewnętrznie zabezpieczonym wobec
przerostów autokrytycyzmu - można powiedzieć - "bardziej krytycznym wobec
różnych nieopatrznych krytyk", bardziej też odpornym wobec różnych
"nowinek", bardziej dojrzałym w duchu "rozeznania", bardziej uzdolnionym
do tego, aby z odwiecznego Skarbu wydobywać "rzeczy nowe i stare" (Mt 13,
52), bardziej skupionym na swej własnej Tajemnicy - i przez to wszystko
bardziej gotowym służyć posłannictwu zbawienia wszystkich. Bóg bowiem
"pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy"
(1 Tm 2, 4).
Kolegialność i apostolstwo
5. Jest to Kościół - wbrew pozorom - o wiele bardziej
zjednoczony wspólnotą służby i świadomością apostolatu. Owo zjednoczenie
wyrasta z przypomnianej przez Sobór Watykański II zasady kolegialności,
którą sam Chrystus Pan zaszczepił w apostolskim Gronie Dwunastu z Piotrem
na czele i którą ciągle odnawia w stale na całym okręgu ziemi rosnącym
Kolegium Biskupów, skupionych wokół Następcy św. Piotra i poddanych Jego
kierownictwu. Tę to zasadę kolegialności Episkopatu Sobór nie tylko
przypomniał, ale niesłychanie ożywił, zapowiadając między innymi
ustanowienie stałej Instytucji, którą Paweł VI definitywnie określił,
powołując do życia Synod Biskupów. Działalność tego Synodu nadała jakby
nowy wymiar całemu pasterzowaniu Pawła VI, a z kolei odezwała się żywym
echem od pierwszych dni pontyfikatu Jana Pawła I, jak też jego niegodnego
Następcy.
Ów wymiar okazał się szczególnie na czasie w trudnym okresie
posoborowym, kiedy to wspólne i jednomyślne stanowisko Kolegium
Biskupiego, ujawniającego zwłaszcza poprzez Synod swoje zespolenie wokół
Następcy Piotra, dopomagało w rozproszeniu wątpliwości, a równocześnie
wskazywało w wymiarze uniwersalnym właściwe drogi odnowy Kościoła. Z
Synodu też wyrósł między innymi ów zasadniczy impuls ewangelizacyjny,
którego wyrazem stała się Adhortacja Apostolska Evangelii nuntiandi (4), z
taką radością przyjęta jako program odnowy o charakterze apostolskim i
duszpasterskim zarazem. W tym samym kierunku poszły również prace
ostatniej sesji zwyczajnej Synodu Biskupów - niespełna rok przed śmiercią
Papieża Pawła VI - poświęconej katechezie, której owoce czekają jeszcze na
syntetyczne ujęcie i wypowiedzenie ze strony Stolicy
Apostolskiej.
Kiedy mowa o odczuwalnym postępie różnych form, w których
wyraża się kolegialność Episkopatu, trudno bodaj nie wspomnieć o
konsolidowaniu się w całym Kościele Konferencji Krajowych Biskupów, a
także innych struktur kolegialnych o charakterze międzynarodowym czy
kontynentalnym. Wchodząc zaś na ślady wielowiekowej tradycji Kościoła,
należy uwydatnić działalność różnych synodów - o charakterze lokalnym.
Taka bowiem była myśl Soboru, którą Paweł VI konsekwentnie wcielał w
życie, ażeby takie od wieków wypróbowane struktury Kościoła, a zarazem
formy kolegialnej współpracy Biskupów, jak np. metropolia, nie mówiąc już
o każdej z osobna diecezji, pulsowały pełną świadomością swej tożsamości i
zarazem swej oryginalności w uniwersalnej jedności Kościoła. Ten sam duch
współpracy i współodpowiedzialności udzielał się również kapłanom, jak o
tym świadczy powstawanie po Soborze tak wielu Rad Kapłańskich. Przenosił
się on również na świeckich, nie tylko potwierdzając dawne formy
organizacji apostolskich laikatu, ale także rodząc nowe, często o nowym
profilu i niesłychanej dynamice. Poza tym, świeccy świadomi swej
odpowiedzialności za Kościół, chętnie podejmowali współpracę z
duszpasterzami czy przedstawicielami zakonów w obrębie synodów
diecezjalnych czy też rad duszpasterskich w poszczególnych parafiach i
diecezjach.
Trzeba to wszystko sobie uświadomić na początku nowego
pontyfikatu, dziękując Bogu, wyrażając żywą zachętę wszystkim Braciom i
Siostrom, wdzięczną w końcu pamięcią otaczając dzieło Soboru Watykańskiego
II oraz wielkich Poprzedników, którzy dali początek tej nowej fali życia
Kościoła. Jest ona potężniejsza od symptomów zwątpienia, załamania,
kryzysu.
Droga do zjednoczenia chrześcijan
6. A cóż powiedzieć o wszystkich poczynaniach, które
wynikły z nowej orientacji ekumenicznej? Niezapomniany Papież Jan XXIII z
całą ewangeliczną jasnością postawił sprawę zjednoczenia chrześcijan jako
prostą konsekwencję woli samego naszego Mistrza Jezusa Chrystusa,
wyrażonej tylokrotnie, a zwłaszcza w tych słowach modlitwy wypowiedzianej
w Wieczerniku w przeddzień śmierci: "Proszę (...) aby wszyscy stanowili
jedno (...) jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie" (J 17, 21; por. J 17,
11. 22 n.; 10, 16, Łk 9, 49 n. 54). Sobór Watykański II nadał temu zwarty
kształt Dekretu o ekumenizmie. Papież Paweł VI, posługując się
działalnością Sekretariatu Jedności Chrześcijan, wziął na siebie trud
pierwszych kroków na drodze realizacji tej jedności. Czy zaszliśmy daleko
na tej drodze? Nie wchodząc tutaj w szczegóły możemy śmiało powiedzieć, że
osiągnęliśmy na tej drodze prawdziwy i widoczny postęp, że pracowaliśmy
wytrwale i konsekwentnie, że czynili to wspólnie z nami przedstawiciele
innych Kościołów - i Wspólnot chrześcijańskich, za co jesteśmy im szczerze
zobowiązani. Pewne jest także i to, że nie widzimy na tym etapie dziejów
chrześcijaństwa i dziejów świata innej możliwości wypełnienia powszechnego
posłannictwa Kościoła w dziedzinie ekumenicznej, jak tylko tę, aby
rzetelnie, wytrwale, pokornie i odważnie zarazem szukać dróg zbliżenia i
jedności, tak jak tego przykład osobisty dał nam Papież Paweł VI. Musimy
jej więc szukać bez względu na to, jakie trudności na tych drogach mogą
się pojawiać i spiętrzać. Inaczej nie dochowalibyśmy wierności słowu
Chrystusa, nie wypełnilibyśmy Jego testamentu. Czy wolno nam na to się
ważyć?
Są czasem ludzie, którzy widząc trudności, a także ujemnie
oceniając skutki zapoczątkowanych starań ekumenicznych, chcieliby wycofać
się z tej drogi. Niektórzy nawet wyrażają pogląd, że szkodzi ona sprawie
Ewangelii, że przynosi z sobą dalsze rozbicie Kościoła, że wywołuje
zamieszanie pojęć w sprawach wiary i moralności, że prowadzi do swoistego
indyferentyzmu.
Może i dobrze, że rzecznicy takich poglądów ujawniają
nam swoje obawy, chociaż i tutaj należy zachować słuszne granice. Rzecz
jasna, iż ten nowy etap życia Kościoła domaga się od nas szczególnie
świadomej, pogłębionej i odpowiedzialnej wiary. Prawdziwa działalność
ekumeniczna oznacza otwartość, zbliżenie, gotowość dialogu, wspólne
szukanie prawdy w jej pełnym znaczeniu ewangelicznym i chrześcijańskim,
ale żadną miarą nie oznacza i nie może oznaczać zacierania granic tej
prawdy wyznawanej i nauczanej przez Kościół. Wobec tych przeto, którzy z
jakichkolwiek względów chcieliby odwieść Kościół od szukania uniwersalnej
jedności chrześcijan, trzeba raz jeszcze powtórzyć: czy możemy tego nie
czynić? Czy wolno nam nie zaufać - przy całej słabości ludzkiej, przy
wszystkich obciążeniach wielowiekowej przeszłości - łasce naszego Pana,
która się objawiła w ostatnim czasie poprzez tę mowę Ducha Świętego, którą
usłyszeliśmy na Soborze? Przecież wówczas zaprzeczylibyśmy tej prawdzie o
sobie samych, którą tak wspaniale wyraził Apostoł: "za łaską Boga jestem
tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna" (1 Kor 15,
10).
W inny sposób i w innej mierze należy odnieść to samo do
działalności mającej na celu zbliżenie z przedstawicielami innych religii,
pozachrześcijańskich, wyrażającej się w dialogu, w spotkaniach, we
wspólnej modlitwie, w odkrywaniu tych skarbów ludzkiej osobowości, których
- jak dobrze wiemy - nie brak również wyznawcom tych religii. A czy
niejednokrotnie zdecydowane przekonania w wierze wyznawców religii
pozachrześcijańskich - będące również owocem Ducha Prawdy przekraczającego
w swym działaniu widzialny obręb Mistycznego Ciała Chrystusa - nie mogłoby
wprawić w zakłopotanie chrześcijan, tak nieraz zbyt skłonnych do
powątpiewania w prawdy objawione przez Boga i głoszone przez Kościół, zbyt
pochopnych w rozluźnianiu zasad moralności i torowaniu dróg etycznego
"permisywizmu"? Szlachetna jest gotowość rozumienia każdego człowieka,
analizowania każdego systemu, przyznawania racji wszystkiemu co słuszne -
nie może ona jednak oznaczać gubienia pewności własnej wiary (5) ani też
podkopywania zasad moralności, których brak bardzo szybko daje się odczuć
w życiu całych społeczeństw, również po swych opłakanych skutkach.
II
Tajemnica Odkupienia
W kręgu tajemnicy Chrystusa
7. Jeśli drogi, na które Sobór wprowadził Kościół naszego
stulecia, które wskazał w swej pierwszej Encyklice nieodżałowany Papież
Paweł VI, nie przestają na długi czas być tymi drogami, po których
wszystkim nam kroczyć wypada - to równocześnie na tym, nowym etapie
słusznie możemy stawiać sobie pytanie: jak? W jaki sposób dalej należy
nimi postępować? Co czynić, aby ten nowy Adwent Kościoła, związany ze
zbliżającym się kresem drugiego tysiąclecia, przybliżył nas do Tego, o
którym Pismo Święte mówi: "Wielkie będzie Jego panowanie", Pater futuri
saeculi? (Iz 9, 6). Jest to podstawowe pytanie, które musi sobie stawiać
nowy Papież, kiedy w duchu posłuszeństwa wiary przyjmuje Chrystusowe
wezwanie tyle razy wyrażone pod adresem Piotra: "paś baranki moje" (J 21,
15), co znaczy: bądź pasterzem mojej owczarni, a kiedy indziej znowu: "Ty
ze swej strony utwierdzaj swoich braci" (Łk 22, 32).
I tutaj właśnie,
Drodzy Bracia, a zarazem umiłowani Synowie i Córki, jedna narzuca się
odpowiedź, zasadnicza i podstawowa. Jeden zwrot ducha, jeden kierunek
umysłu, woli i serca: ad Christum Redemptorem hominis, ad Christum
Redemptorem mundi. Ku Niemu kierujemy nasze spojrzenie, powtarzając
wyznanie św. Piotra: "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia
wiecznego", bo tylko w Nim, Synu Bożym, jest nasze zbawienie (J 6, 68;
por. Dz 4, 8 nn.). Poprzez całą tak bardzo wraz z Soborem rozbudowaną
świadomość Kościoła, poprzez wszystkie warstwy tej świadomości, poprzez
wszystkie kierunki działalności, w której Kościół wyraża siebie, odnajduje
i potwierdza siebie - stale musimy dążyć do Tego, który jest Głową (por.
Ef 1, 10. 22; 4, 25; Kol 1, 18), do Tego, "przez którego wszystko się
stało i dzięki któremu także my jesteśmy" (1 Kor 8, 6; por. Kol, 17),
który równocześnie jest "drogą i prawdą" (J 14, 6) i "zmartwychwstaniem i
życiem" (J 11, 25); do Tego, którego widząc, widzimy także i Ojca (por. J
14, 9), do Tego, którego odejście przez Krzyż, a potem Wniebowstąpienie
było pożyteczne dla nas (por. J 16, 7), ażeby Pocieszyciel przyszedł do
nas i stale przychodził: Duch Prawdy (por. J 16, 7. 13). W Nim są
"wszystkie skarby mądrości i wiedzy" (Kol 2, 3), Kościół jest Jego Ciałem
(por. Rz 12, 5; 1 Kor 6, 15; 10, 17; 12, 12. 27; Ef 1, 23; 2, 16; 4, 4;
Kol 1, 24; 3, 15), "jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i
narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju
ludzkiego" (6), którego źródłem jest On! On Sam! Redemptor!
Kościół nie
przestaje słuchać Jego słów, odczytuje je wciąż na nowo, każdy szczegół
Jego życia odtwarza z największym pietyzmem. Ale przecież tych słów
słuchają nie tylko chrześcijanie. To życie przemawia równocześnie do tylu
ludzi, którzy nie potrafią na razie powiedzieć wraz z Piotrem: "Ty jesteś
Mesjasz, Syn Boga żywego" (Mt 16, 16). "Chrystus, Syn Boga żywego",
przemawia do ludzi równocześnie jako Człowiek. Przemawia Jego życie, Jego
człowieczeństwo, Jego wierność prawdzie, Jego miłość wszystkich
ogarniająca. Przemawia z kolei Jego śmierć na Krzyżu, zdumiewająca głębia
cierpienia i oddania. Kościół nie przestaje przeżywać Jego śmierci na
Krzyżu i Jego Zmartwychwstania. Są one treścią codziennego życia Kościoła.
Z ustanowienia bowiem samego Chrystusa - swojego Pana - Kościół stale
sprawuje Eucharystię, znajdując w niej "źródło życia i świętości" (por.
Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa), znak skuteczny łaski i
pojednania z Bogiem, zapowiedź życia wiecznego. Kościół żyje Jego
tajemnicą, czerpie z niej bez wytchnienia i stale szuka dróg, ażeby tę
tajemnicę swojego Mistrza i Pana przybliżać ludzkości: ludom, narodom,
coraz nowym pokoleniom, każdemu człowiekowi - jakby wciąż powtarzał za
Apostołem: "postanowiłem (...) nie znać niczego więcej, jak tylko
Chrystusa, i to ukrzyżowanego" (1 Kor 2, 2). Kościół trwa w kręgu
Tajemnicy Odkupienia, która stała się najgłębszą zasadą jego życia i jego
posłannictwa.
Odkupienie odnowionym stworzeniem
8. Redemptor mundi! W Nim objawiła się niejako na nowo ta
podstawowa prawda o stworzeniu, którą Księga Rodzaju wyznaje, powtarzając
po tylekroć: "widział Bóg, że było dobre (...) że było bardzo dobre" (por.
Rdz 1). Dobro ma swoje źródło w Mądrości i Miłości. W Jezusie Chrystusie
świat widzialny, stworzony przez Boga dla człowieka (por. Rdz 1, 26 nn.) -
świat, który wraz z grzechem został poddany marności (7) - odzyskuje na
nowo swą pierwotną więź z samym Boskim źródłem Mądrości i Miłości, Tak
bowiem "Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał" (J 3, 16). I
tak jak w człowieku-Adamie ta więź została zerwana, tak w
Człowieku-Chrystusie zostaje ona nawiązana na nowo (por. Rz 5, 12 nn.).
Czyż do nas, ludzi XX wieku nie przemawiają swą wstrząsającą wymową słowa
Apostoła Narodów o stworzeniu, które "aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach
rodzenia" (Rz 8, 22) i "oczekuje objawienia się synów Bożych..." (Rz 8,
19), o stworzeniu, które "poddane jest marności"? Czyż olbrzymi, nie znany
przedtem postęp, jaki dokonał się w ciągu tego zwłaszcza stulecia w
dziedzinie opanowania świata przez człowieka, nie ujawnia zarazem w
stopniu przedtem nieznanym owego wielorakiego "poddania marności"?
Wystarczy wspomnieć choćby o takich zjawiskach jak zagrożenie ludzkiego
środowiska w miejscach gwałtownej industrializacji, jak wciąż wybuchające
i odnawiające się konflikty zbrojne, jak perspektywa samozniszczenia przy
pomocy broni atomowej, wodorowej, neutronowej i innych, jak brak
poszanowania dla życia nie narodzonych. Czyż świat nowej epoki, świat
lotów kosmicznych, nieosiągalnych przedtem zdobyczy nauki i techniki, nie
jest równocześnie tym światem, który "jęczy i wzdycha" (Rz 8, 22), gdyż
wciąż "z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych"? (Rz 8,
19).
Sobór Watykański II w swej wnikliwej analizie "świata
współczesnego" stale docierał do tego najważniejszego w widzialnym
stworzeniu punktu, którym jest człowiek, zstępując - tak jak Chrystus - w
głąb ludzkich sumień, dotykając wewnętrznej tajemnicy człowieka, tej którą
w języku biblijnym i pozabiblijnym również wyraża "serce".
Chrystus-Odkupiciel świata jest Tym, który dotknął w sposób jedyny i
niepowtarzalny tajemnicy człowieka, który wszedł w Jego "serce". Słusznie
przeto Sobór Watykański II uczy: "Tajemnica człowieka wyjaśnia się
naprawdę dopiero w tajemnicy Słowa Wcielonego. Albowiem Adam, pierwszy
człowiek, był figurą przyszłego, mianowicie Chrystusa Pana. Chrystus, nowy
Adam, już w samym objawieniu tajemnicy Ojca i Jego Miłości objawia w pełni
człowieka samemu człowiekowi i okazuje mu najwyższe jego powołanie", I
dalej: "Ten, który jest "obrazem Boga niewidzialnego" (Kol 1, 15), jest
człowiekiem doskonałym, który przywrócił synom Adama podobieństwo Boże,
zniekształcone od czasu pierwszego grzechu. Skoro w nim przybrana natura
nie uległa zniszczeniu, tym samym została ona wyniesiona również w nas do
wysokiej godności. Albowiem On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył
się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękami pracował, ludzkim myślał
umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi
Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny
oprócz grzechu" (8). Redemptor hominis!
Boski wymiar tajemnicy Odkupienia
9. Rozważając na nowo te wspaniałe zdania nauki
soborowej, nie zapominamy ani na chwilę, że "Jezus Chrystus - Syn Boga
żywego, stał się naszym pojednaniem u Ojca" (por. Rz 5, 11; Kol 1, 20). Że
to On właśnie i On jeden uczynił zadość tej odwiecznej miłości, właśnie
temu Ojcostwu, które od początku wyraziło się w stworzeniu świata, w
obdarowaniu człowieka całym bogactwem tego stworzenia, w uczynieniu go
"niewiele mniejszym od istot niebieskich" (Ps 8, 6), bo stworzonym na
obraz Boży i Bogu podobnego (por. Rdz 1, 26) - a z kolei przecież Ojcostwu
i miłości niejako odepchniętej przez człowieka wraz ze złamaniem
pierwszego Przymierza (por. Rdz 3, 6 nn.) i łamaniem tych dalszych, które
Bóg wielokrotnie zawierał z ludźmi (por. IV Modlitwa Eucharystyczna).
Odkupienie świata - owa wstrząsająca tajemnica miłości, w której niejako
na nowo "powtarza się" tajemnica stworzenia (9) - jest w swoim najgłębszym
rdzeniu "usprawiedliwieniem" człowieka w jednym ludzkim Sercu: w Sercu
Jednorodzonego Syna, ażeby mogło ono stawać się sprawiedliwością serc tylu
ludzi, w tym Przedwiecznym Jednorodzonym Synu przybranych odwiecznie za
synów (por. Rz 8, 29 n.; Ef 1, 8) i wezwanych do Łaski, wezwanych do
Miłości. Krzyż na Kalwarii, poprzez który Jezus Chrystus-Człowiek, Syn
Maryi Dziewicy, przybrany Syn Józefa z Nazaretu - "odchodzi" z tego
świata, jest równocześnie nowym otwarciem odwiecznego Ojcostwa Boga, który
w Nim na nowo przybliża się do ludzkości, do każdego człowieka, obdarzając
go tym trzykroć świętym "Duchem Prawdy" (J 16, 13).
W tym objawieniu
Ojca, w tym wylaniu Ducha Świętego, które wyciskają jakby niezniszczalną
pieczęć na Tajemnicy Odkupienia, tłumaczy się sens krzyża i śmierci
Chrystusa. Bóg stworzenia objawia się jako Bóg odkupienia, jako Bóg, który
jest wierny Sobie Samemu (por. 1 Tes 5, 24), wierny swej miłości do
człowieka i do świata, wyrażonej w dniu stworzenia. A miłość Jego nie cofa
się przed niczym, czego w Nim Samym domaga się sprawiedliwość I dlatego
Synowi swojemu nie przepuścił, ale Go "dla nas grzechem uczynił" (2 Kor 5,
21; por. Ga 3, 13). Jeśli "uczynił grzechem" absolutnie Bezgrzesznego, to
dlatego, aby objawić miłość, która zawsze jest większa od całego
stworzenia, które jest Nim Samym, gdyż "Bóg jest miłością" (1 J 4, 8. 16).
A nade wszystko jest Ona większa od grzechu, od słabości, od "marności
stworzenia" (Rz 8, 20), potężniejsza od śmierci - stale gotowa dźwigać,
przebaczać, stale gotowa wychodzić na spotkanie marnotrawnego dziecka
(por. Łk 15, 11 nn.), stale szukająca "objawienia się synów Bożych" (Rz 8,
19), którzy są wezwani do chwały (Rz 8, 18). To objawienie miłości nazywa
się również miłosierdziem (10). To objawienie miłości i miłosierdzia ma w
dziejach człowieka jedną postać i jedno imię. Nazywa się: Jezus
Chrystus.
Ludzki wymiar tajemnicy odkupienia
10. Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje
dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli
nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie
dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej
żywego uczestnictwa. I dlatego właśnie Chrystus-Odkupiciel, jak to już
zostało powiedziane, "objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi". To
jest ów - jeśli tak wolno się wyrazić - ludzki wymiar Tajemnicy
Odkupienia. Człowiek odnajduje w nim swoją właściwą wielkość, godność i
wartość swego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na
nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo! "Nie
ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie
ma mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w
Chrystusie Jezusie" (Ga 3, 28). Człowiek, który chce zrozumieć siebie do
końca - nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem
powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty
- musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i
grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa.
Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie "przyswoić",
zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie
odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje
on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą
samym. Jakąż wartość musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył
na takiego i tak potężnego Odkupiciela (por. hymn Exsultet z Wigilii
Wielkanocnej), skoro Bóg "Syna swego Jednorodzonego dał", ażeby on,
człowiek "nie zginął, ale miał życie wieczne" (por. J 3, 16).
Właśnie
owo głębokie zdumienie wobec wartości. i godności człowieka nazywa się
Ewangelią, czyli Dobrą Nowiną. Nazywa się też chrześcijaństwem. Stanowi o
posłannictwie Kościoła w świecie - również, a może nawet szczególnie - "w
świecie współczesnym". Owo zdumienie, a zarazem przeświadczenie, pewność,
która w swym głębokim korzeniu jest pewnością wiary, ale która w sposób
ukryty ożywia każdą postać prawdziwego humanizmu - pozostają najściślej
związane z Chrystusem. Ono wyznacza zarazem Jego miejsce. Jego - jeśli tak
można się wyrazić - szczególne prawo obywatelstwa w dziejach człowieka i
ludzkości. Kościół, który nie przestaje kontemplować całej tajemnicy
Chrystusa, wie z całą pewnością wiary, że Odkupienie, które przyszło przez
Krzyż, nadało człowiekowi ostateczną godność i sens istnienia w świecie,
sens w znacznej mierze zagubiony przez grzech. I dlatego też to Odkupienie
wypełniło się w tajemnicy paschalnej, prowadzącej przez krzyż i śmierć do
zmartwychwstania.
Jest to podstawowe zadanie Kościoła we wszystkich
epokach, a w szczególności w epoce naszej, aby skierowywał wzrok
człowieka, aby skierowywał świadomość i doświadczenie całej ludzkości w
stronę tajemnicy Chrystusa, aby pomagał wszystkim ludziom obcować z głębią
Odkupienia, która jest w Jezusie Chrystusie. Przez to samo dotykamy
równocześnie największej głębi człowieka: ludzkich serc, ludzkich sumień,
ludzkich spraw.
Tajemnica Chrystusa u podstaw Misji Kościoła i
Chrześcijaństwa
11. Sobór Watykański II dokonał olbrzymiej pracy dla
ukształtowania owej pełnej i wszechstronnej świadomości Kościoła, o jakiej
pisał Papież Paweł VI w swej pierwszej Encyklice. Świadomość ta - czy
raczej samoświadomość Kościoła - kształtuje się równocześnie "w dialogu",
który zanim stanie się rozmową, musi naprzód być skierowaniem własnej
uwagi w stronę "drugiego", tego właśnie z kim mamy rozmawiać. Sobór
Watykański II dokonał podstawowej pracy dla ukształtowania samoświadomości
Kościoła właśnie przez to, że tak trafnie i kompetentnie pozwolił nam
spojrzeć na ten wielki obszar ludzkości, który pokryty jest "mapą" różnych
religii. Ukazał również, jak na tę mapę religii nakłada się - nieznaną
przedtem, a znamienną dla współczesności warstwą - zjawisko ateizmu w
różnych postaciach, przede wszystkim ateizmu programowego, który jest
cechą pewnych systemów politycznych.
Jeśli mowa o religii, to chodzi tu
naprzód o religię jako zjawisko powszechne, towarzyszące dziejom człowieka
od początku - chodzi z kolei o różne religie pozachrześcijańskie oraz o
samo chrześcijaństwo. Dokument, jaki Sobór poświęcił religiom
pozachrześcijańskim, jest przede wszystkim pełen głębokiego poszanowania
dla wielkich wartości duchowych, owszem - dla pierwszeństwa tego, co
duchowe, a co w życiu ludzkim wyraża się poprzez religię, a i kolei przez
moralność, promieniując na całą kulturę. Słusznie Ojcowie Kościoła
widzieli w różnych religiach jakby refleksy jednej prawdy "semina Verbi"
(11), które świadczą o tym, że na różnych wprawdzie drogach, ale przecież
jakby w jednym kierunku postępuje to najgłębsze dążenie ducha ludzkiego,
które wyraża się w szukaniu Boga - a zarazem w szukaniu poprzez dążenie do
Boga - pełnego wymiaru człowieczeństwa, pełnego sensu życia ludzkiego.
Osobną uwagę poświęcił Sobór religii Izraela, wspominając ogromne
dziedzictwo duchowe wspólne chrześcijanom i Żydom. Odniósł się z
szacunkiem do wyznawców Islamu, których wiara chętnie nawiązuje do
Abrahama (12).
Poprzez otwarcie, jakiego dokonał Sobór Watykański II,
Kościół i wszyscy chrześcijanie mogli osiągnąć jeszcze pełniejszą
świadomość tajemnicy Chrystusa Jest to "tajemnica (...) ukryta od wieków"
(Kol 1, 26) w Bogu po to, aby objawić się w czasie, aby objawić się w
Człowieku Jezusie Chrystusie - i aby wciąż się objawiać, nieustannie, w
każdym czasie. W Chrystusie i przez Chrystusa najpełniej objawił się
ludzkości Bóg, najbardziej się do niej przybliżył - i równocześnie w
Chrystusie i przez Chrystusa człowiek zdobył pełną świadomość swojej
godności, swojego wyniesienia, transcendentnej wartości samego
człowieczeństwa, sensu swojego bytowania.
Trzeba przeto, ażebyśmy
wszyscy - wyznawcy Chrystusa - spotkali się i zjednoczyli wokół Niego
Samego. Zjednoczenie to w różnych zakresach życia, tradycji, ustroju,
dyscypliny poszczególnych Kościołów czy Wspólnot kościelnych, nie może
dokonać się bez gruntownej pracy zmierzającej do wzajemnego poznania i
usunięcia przeszkód na drodze pełniejszej jedności. Jednakże w tym jednym
możemy i winniśmy już teraz osiągnąć i ujawnić światu naszą jedność: w
głoszeniu tajemnicy Chrystusa, w ujawnianiu Boskiego, a równocześnie
ludzkiego wymiaru Odkupienia, w zmaganiu się wytrwałym i niestrudzonym o
tę godność, jaką każdy człowiek osiągnął i stale osiąga w Chrystusie,
która jest godnością Łaski Bożego przybrania, a równocześnie godnością
wewnętrznej prawdy człowieczeństwa, która - skoro w powszechnej
świadomości świata współczesnego zasługuje na tak zasadnicze uwydatnienie
- jeszcze bardziej się uwydatnia dla nas w świetle tej Rzeczywistości,
jaką jest On: Jezus Chrystus.
Jezus Chrystus jest stałym początkiem i
nieustającym ośrodkiem Misji, jaką Sam Bóg skierował do człowieka. W tej
Misji musimy wszyscy uczestniczyć, musimy skupić w niej wszystkie nasze
siły, jest ona bowiem jakby bardziej jeszcze potrzebna ludzkości naszej
epoki niż kiedykolwiek. A jeśli Misja ta zdaje się napotykać we
współczesnej epoce na opory większe niż kiedykolwiek, to okoliczność ta
również świadczy o tym, że jest ona w tej epoce bardziej potrzebna i
bardziej - pomimo oporów - oczekiwana niż kiedykolwiek. Dotykamy tutaj
pośrednio owej tajemnicy Bożej Ekonomii, która zbawienie i łaskę połączyła
z Krzyżem. Nie na darmo Chrystus mówił, że "Królestwo niebieskie doznaje
gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je" (Mt 11, 12). Mówił też, że
"synowie tego świata roztropniejsi są (...) niż synowie światłości" (Łk
16, 8). Przyjmujemy chętnie tę naganę, aby jak owi "gwałtownicy Boży", na
których patrzyliśmy tyle razy w dziejach Kościoła i patrzymy także
dzisiaj, zjednoczyć się w poczuciu wielkiej misji: okazywać światu
Chrystusa, pomagać każdemu człowiekowi, aby odnalazł siebie w Nim, pomagać
współczesnemu pokoleniu naszych braci i sióstr, ludom, narodom, ustrojom,
ludzkości, krajom, które znajdują się dopiero na drodze rozwoju i krajom
"przerostu", wszystkim - poznawać "niezgłębione bogactwo Chrystusa" (Ef 3,
8), bo ono jest dla każdego człowieka. Ono jest dobrem każdego
człowieka.
Misja Kościoła a wolność człowieka
12. W tej jedności Misji, o której stanowi przede
wszystkim Sam Chrystus, Kościół i wszyscy chrześcijanie muszą odnaleźć to,
co już ich łączy wcześniej, zanim dojrzeje pełne ich zjednoczenie. Jest to
jedność apostolska i misyjna - misyjna i apostolska. W tej jedności
zbliżamy się do całego wspaniałego dziedzictwa ducha ludzkiego, które
wypowiedziało się we wszystkich religiach, jak o tym mówi Deklaracja
Soboru Watykańskiego II (13). Zbliżamy się; równocześnie do wszystkich
kultur, światopoglądów, do wszystkich ludzi dobrej woli. Zbliżamy się z tą
czcią i poszanowaniem, jakie od czasów apostolskich stanowiły o postawie
misyjnej i misjonarskiej. Wystarczy przypomnieć św. Pawła, choćby jego
przemówienie na ateńskim Areopagu (Dz 17, 22 nn.). Postawa misyjna i
misjonarska zaczyna się zawsze w poczuciu głębokiego szacunku dla tego, co
"w człowieku się kryje" (J 2, 25), dla tego, co już on sam w głębi swojego
ducha wypracował w zakresie spraw najgłębszych i najważniejszych -
szacunku dla tego, co już w nim zdziałał ten Duch, który "tchnie: tam,
gdzie chce" (por. J 3, 8). Misja nie jest nigdy burzeniem, ale
nawiązywaniem i nowym budowaniem, choć praktyka nie zawsze odpowiadała
temu wzniosłemu ideałowi. Nawrócenie zaś, które z niej ma wziąć początek -
wiemy dobrze - jest dziełem Łaski, w którym człowiek ma siebie samego w
pełni odnaleźć.
I dlatego Kościół naszej epoki przywiązuje wielką wagę
do tego wszystkiego, co Sobór Watykański II wypowiedział w Deklaracji o
wolności religijnej, zarówno w pierwszej, jak i drugiej części tego
dokumentu (14). Odczuwamy głęboko zobowiązujący charakter Prawdy, która
została nam objawiona przez Boga. Odczuwamy szczególnie wielką za tę
prawdę odpowiedzialność. Kościół z ustanowienia Chrystusa jest jej stróżem
i nauczycielem, obdarzonym szczególną pomocą Ducha Świętego, aby tej Bożej
prawdy wiernie mógł strzec, aby mógł jej bezbłędnie nauczać (por. J 14,
26). Spełniając to posłannictwo, patrzymy na samego Jezusa Chrystusa, na
Tego, który jest Pierwszym Ewangelizatorem (15), patrzymy również na Jego
Apostołów, Męczenników i Wyznawców. Deklaracja o wolności religijnej w
sposób przekonywujący ukazuje, jak Chrystus Pan, a z kolei Apostołowie, w
przepowiadaniu prawdy, która nie jest ludzka, ale Boża - "Moja nauka nie
jest moja, lecz Tego, który Mnie posłał", (J 7, 16) Ojca - postępując z
całą mocą ducha, równocześnie zachowują głębokie poszanowanie dla
człowieka, dla jego rozumu i woli, dla jego sumienia i wolności (16). W
ten sposób sama osobowa godność człowieka staje się treścią tego
przepowiadania, nawet bez słów, ale przez sposób odnoszenia się do niej.
Ten sposób dzisiaj zdaje się odpowiadać na szczególną potrzebę naszych
czasów. Skoro zaś nie wszystko to, w czym różne systemy, a także
poszczególni ludzie, widzą wolność i propagują wolność, okazuje się
prawdziwą wolnością człowieka, tym bardziej Kościół w imię swej Bożej
misji staje się stróżem tej wolności, która warunkuje prawdziwą godność
osoby ludzkiej.
Jezus Chrystus wychodzi na spotkanie człowieka każdej
epoki, również i naszej epoki, z tymi samymi słowami: "poznacie prawdę, a
prawda was wyzwoli" (J 8, 32); uczyni was wolnymi. W słowach tych zawiera
się podstawowe wymaganie i przestroga zarazem. Jest to wymaganie
rzetelnego stosunku do prawdy jako warunek prawdziwej wolności Jest to
równocześnie przestroga przed jakąkolwiek pozorną wolnością, przed
wolnością rozumianą powierzchownie, jednostronnie, bez wniknięcia w całą
prawdę o człowieku i o świecie Chrystus przeto również i dziś, po dwóch
tysiącach lat, staje wśród nas jako Ten, który przynosi człowiekowi
wolność opartą na prawdzie, który człowieka wyzwala od tego, co tę wolność
ogranicza, pomniejsza, łamie u samego niejako korzenia, w duszy człowieka,
w jego sercu, w jego sumieniu. Jakże wspaniałym potwierdzeniem tego byli i
stale są ci wszyscy ludzie, którzy dzięki Chrystusowi i w Chrystusie
osiągnęli prawdziwą wolność i ukazali ją, choćby nawet w warunkach
zewnętrznego zniewolenia.
A Jezus Chrystus sam - wówczas, kiedy już
jako więzień stanął przed trybunałem Piłata, kiedy był przez niego pytany,
o co oskarżali Go przedstawiciele Sanhedrynu - czyż nie odpowiedział: "Ja
się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo
prawdzie" (J 18, 37)? Tymi słowami, które wypowiedział wobec sędziego w
decydującym momencie, jakby raz jeszcze powtórzył wygłoszone ongiś zdanie:
"poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli". Czyż przez tyle stuleci i
pokoleń, poczynając od czasów apostolskich, Jezus Chrystus nie stawał
wielokrotnie obok ludzi sądzonych z powodu prawdy, czyż nie szedł na
śmierć z ludźmi skazywanymi z powodu prawdy? Czyż wciąż nie przestaje On
być wyrazem i rzecznikiem człowieka żyjącego "w duchu i prawdzie" (por. J
4, 23)? Tak jak nie przestaje nim być wobec Ojca, tak też i wobec dziejów
człowieka. Kościół zaś - pomimo wszystkich ludzkich słabości, które są
również udziałem jego ludzkich dziejów - nie przestaje podążać za Tym,
który powiedział: "nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to
prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich
to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest Duchem; potrzeba więc, by
czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie" (J 4, 23 n.).
III
Człowiek odkupiony i jego sytuacja w świecie
współczesnym
Chrystus zjednoczył się z każdym człowiekiem
13. Kiedy poprzez doświadczenia rosnącej jakby w
przyśpieszonym tempie rodziny ludzkiej wpatrujemy się w tajemnicę Jezusa
Chrystusa, coraz jaśniej rozumiemy, że u podstaw tych wszystkich dróg,
jakimi zgodnie z wielką mądrością Papieża Pawła VI (17) winien kroczyć
Kościół naszych czasów, znajduje się jedna jedyna droga; droga wypróbowana
poprzez stulecia, która jest zarazem drogą przyszłości. Tę przede
wszystkim drogę wskazał nam Chrystus Pan, gdy - jak głosi Sobór - "On, Syn
Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem"
(18). Kościół widzi więc swoje podstawowe zadanie w tym, aby to
zjednoczenie nieustannie mogło się urzeczywistniać i odnawiać. Kościół
temu jednemu pragnie służyć, ażeby każdy człowiek mógł odnaleźć Chrystusa,
aby Chrystus mógł z każdym iść przez życie mocą tej prawdy o człowieku i o
świecie, która zawiera się w Tajemnicy Wcielenia i Odkupienia, mocą tej
miłości, jaka z niej promieniuje. Na tle narastających w dziejach
procesów, które w naszej epoce w szczególny sposób zdają się owocować, w
obrębie różnych systemów, światopoglądów, ustrojów, Jezus Chrystus staje
się jak gdyby na nowo obecny - wbrew wszystkim pozorom Jego nieobecności,
wbrew wszystkim ograniczeniom instytucjonalnej obecności i działalności
Kościoła - Jezus Chrystus staje się obecny mocą tej prawdy i miłości,
która w Nim wyraziła się w jedynej i niepowtarzalnej pełni, chociaż Jego
życie na ziemi było krótkie, a działalność publiczna jeszcze o wiele
krótsza.
Jezus Chrystus jest tą zasadniczą drogą Kościoła. On sam jest
naszą drogą "do domu Ojca" (por. J 14, 1 nn.). Jest też drogą do każdego
człowieka. Na tej drodze, która prowadzi od Chrystusa do człowieka, na tej
drodze, na której Chrystus "jednoczy się z każdym człowiekiem", Kościół
nie może być przez nikogo zatrzymany. Domaga się tego doczesne i wieczne
dobro człowieka. Kościół ze względu na Chrystusa, z racji tej tajemnicy,
która jest własnym życiem Kościoła, nie może też nie być wrażliwy na
wszystko, co służy prawdziwemu dobru człowieka - jak też nie może być
obojętny na to, co mu zagraża. Sobór Watykański II na wielu miejscach,
wypowiedział tę podstawową troskę Kościoła, aby "życie ludzkie na ziemi
uczynić godnym człowieka" (19) pod każdym względem, aby czynić je "coraz
bardziej ludzkim" (20). Jest to troska samego Chrystusa - Dobrego Pasterza
wszystkich ludzi. W imię tej troski - jak czytamy w Konstytucji
pastoralnej Soboru - "Kościół, który z racji swego zadania i kompetencji w
żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną, ani nie wiąże się
z żadnym systemem politycznym, jest zarazem znakiem i zabezpieczeniem
transcendentnego charakteru osoby ludzkiej" (21).
Chodzi więc tutaj o
człowieka w całej jego prawdzie, w pełnym jego wymiarze. Nie chodzi o
człowieka "abstrakcyjnego", ale rzeczywistego, o człowieka "konkretnego",
"historycznego". Chodzi o człowieka "każdego" - każdy bowiem jest
ogarnięty Tajemnicą Odkupienia, z każdym Chrystus w tej tajemnicy raz na
zawsze się zjednoczył. Każdy człowiek przychodzi na ten świat, poczynając
się w łonie swej matki i rodząc się z niej, jest z tej właśnie racji
powierzony trosce Kościoła. Troska ta dotyczy człowieka całego,
równocześnie jest ona na nim skoncentrowana w szczególny sposób.
Przedmiotem tej troski jest człowiek w swojej jedynej i niepowtarzalnej
rzeczywistości człowieczej, w której trwa niczym nienaruszony "obraz i
podobieństwo" Boga samego (por. Rdz 1, 27). Na to właśnie wskazuje również
Sobór, gdy mówiąc o tym podobieństwie przypomina, że człowiek jest
"jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego" (22).
Człowiek, tak jak jest "chciany" przez Boga, tak jak został przez Niego
odwiecznie "wybrany", powołany, przeznaczony do łaski i do chwały - to
jest właśnie człowiek "każdy", najbardziej "konkretny" i najbardziej
"realny": człowiek w całej pełni tajemnicy, która stała się jego udziałem
w Jezusie Chrystusie, która nieustannie staje się udziałem każdego z tych
czterech miliardów ludzi żyjących na naszej planecie, od chwili kiedy się
poczynają pod sercem matki.
Wszystkie drogi Kościoła prowadzą do
człowieka
14. Kościół nie może odstąpić człowieka, którego "los" - to
znaczy wybranie i powołanie, narodziny i śmierć, zbawienie lub odrzucenie
- w tak ścisły i nierozerwalny sposób zespolone są z Chrystusem. A jest to
równocześnie przecież każdy człowiek na tej planecie - na tej ziemi -
którą oddał Stwórca pierwszemu człowiekowi, mężczyźnie i kobiecie, mówiąc:
czyńcie ją sobie poddaną (por. Rdz 1, 28). Każdy człowiek w całej tej
niepowtarzalnej rzeczywistości bytu i działania, świadomości i woli,
sumienia i "serca". Człowiek, który - każdy z osobna (gdyż jest właśnie
"osobą") - ma swoją własną historię życia, a nade wszystko swoje własne
"dzieje duszy". Człowiek, który zgodnie z wewnętrzną otwartością swego
ducha, a zarazem z tylu i tak różnymi potrzebami ciała, swej doczesnej
egzystencji, te swoje osobowe dzieje pisze zawsze poprzez rozliczne więzi,
kontakty, układy, kręgi społeczne, jakie łączą go z innymi ludźmi - i to
począwszy już od pierwszej chwili zaistnienia na ziemi, od chwili poczęcia
i narodzin. Człowiek w całej prawdzie swego istnienia i bycia osobowego i
zarazem "wspólnotowego", i zarazem "społecznego" - w obrębie własnej
rodziny, w obrębie tylu różnych społeczności, środowisk, w obrębie swojego
narodu czy ludu (a może jeszcze tylko klanu lub szczepu), w obrębie całej
ludzkości - ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć
Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową
drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa, drogą, która
nieodmiennie prowadzi przez Tajemnice Wcielenia i Odkupienia.
Tego to
właśnie człowieka w całej prawdzie jego życia, jego sumienia, w jego
nieustannie się potwierdzającej grzeszności, a równocześnie w nieustannie
się ujawniającej dążności do prawdy, dobra, piękna, do sprawiedliwości i
miłości, miał przed oczyma Sobór Watykański II, gdy rysując jego sytuację
w świecie współczesnym, od zewnętrznych komponentów tej sytuacji zstępował
stale w immanentną prawdę człowieczeństwa: "W samym bowiem człowieku wiele
elementów zwalcza się nawzajem. Będąc bowiem stworzeniem, doświadcza on z
jednej strony wielorakich ograniczeń, z drugiej strony czuje się
nieograniczony w swoich pragnieniach i powołany do wyższego życia.
Przyciągany wielu ponętami, musi wciąż wybierać między nimi i wyrzekać się
niektórych. Co więcej, będąc słabym i grzesznym, nierzadko czyni to, czego
nie chce, nie zaś to, co chciałby czynić. Stąd cierpi rozdarcie w samym
sobie, z czego z kolei tyle i tak wielkich rozdźwięków rodzi się w
społeczeństwie" (23).
Ten człowiek jest drogą Kościoła - drogą, która
prowadzi niejako u podstawy tych wszystkich dróg, jakimi Kościół kroczyć
powinien, ponieważ człowiek - każdy bez wyjątku - został odkupiony przez
Chrystusa, ponieważ z człowiekiem - każdym bez wyjątku - Chrystus jest w
jakiś sposób zjednoczony, nawet gdyby człowiek nie zdawał sobie z tego
sprawy: "Chrystus, który za wszystkich umarł i zmartwychwstał, może
człowiekowi przez Ducha swego udzielić światła i sił, aby zdolny był
odpowiedzieć najwyższemu swemu powołaniu" (24).
Ponieważ więc ten
człowiek jest drogą Kościoła, drogą jego codziennego życia i
doświadczenia, posłannictwa i trudów - Kościół naszej epoki musi być wciąż
na nowo świadomy jego "sytuacji" - to znaczy świadomy równocześnie jego
możliwości, które wciąż na nowo się ukierunkowują i w ten sposób
ujawniają. Musi być równocześnie świadomy zagrożeń, świadomy tego
wszystkiego, co wydaje się być przeciwne temu, aby "życie ludzkie stawało
się coraz bardziej ludzkie" (25), aby wszystko, co na to życie się składa,
odpowiadało prawdziwej godności człowieka; po prostu musi być świadomy
wszystkiego, co jest temu przeciwne.
Czego lęka się współczesny człowiek
15. Zachowując przeto w żywej pamięci obraz, jaki w
sposób tak bardzo wnikliwy i kompetentny nakreślił Sobór Watykański II,
postaramy się obraz ten raz jeszcze dostosować do "znaków czasu", a także
do wymogów sytuacji, która stale się zmienia i narasta w określonych
kierunkach.
Człowiek dzisiejszy zdaje się być stale zagrożony przez to,
co jest jego własnym wytworem, co jest wynikiem pracy jego rąk, a zarazem
- i bardziej jeszcze - pracy jego umysłu, dążeń jego woli Owoce tej
wielorakiej działalności człowieka zbyt rychło, i w sposób najczęściej nie
przewidywany, nie tylko i nie tyle podlegają "alienacji" w tym sensie, że
zostają odebrane temu, kto je wytworzył, ile - przynajmniej częściowo, w
jakimś pochodnym i pośrednim zakresie skutków - skierowują się przeciw
człowiekowi. Zostają przeciw niemu skierowane lub mogą zostać skierowane
przeciw niemu. Na tym zdaje się polegać główny rozdział dramatu
współczesnej ludzkiej egzystencji w jej najszerszym i najpowszechniejszym
wymiarze. Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku. Żyje w lęku, że jego
wytwory - rzecz jasna nie wszystkie i nie większość, ale niektóre, i to
właśnie te, które zawierają w sobie szczególną miarę ludzkiej pomysłowości
i przedsiębiorczości - mogą zostać obrócone w sposób radykalny przeciwko
człowiekowi. Mogą stać się środkami i narzędziami jakiegoś wręcz
niewyobrażalnego samozniszczenia, wobec którego wszystkie znane nam z
dziejów kataklizmy i katastrofy zdają się blednąć. Musi przeto zrodzić się
pytanie, na jakiej drodze owa dana człowiekowi od początku władza, mocą
której miał czynić ziemię sobie poddaną (por. Rdz 1, 28), obraca się
przeciwko człowiekowi, wywołując zrozumiały stan niepokoju, świadomego czy
też podświadomego lęku, poczucie zagrożenia, które na różne sposoby
udziela się współczesnej rodzinie ludzkiej i w różnych postaciach się
ujawnia.
Ów stan zagrożenia człowieka ze strony wytworów samego
człowieka ma różne kierunki i różne stopnie nasilenia. Zdaje się, że
jesteśmy coraz bardziej świadomi, iż eksploatacja ziemi, planety, na
której żyjemy, domaga się jakiegoś racjonalnego i uczciwego planowania.
Równocześnie eksploatacja ta dla celów nie tylko przemysłowych, ale także
militarnych, niekontrolowany wszechstronnym i autentycznie humanistycznym
planem rozwój techniki, niosą z sobą często zagrożenie naturalnego
środowiska człowieka, alienuje go w stosunku do przyrody, odrywa od niej.
Człowiek zdaje się często nie dostrzegać innych znaczeń swego naturalnego
środowiska, jak tylko te, które służą celom doraźnego użycia i zużycia.
Tymczasem Stwórca chciał, aby człowiek obcował z przyrodą jako jej rozumny
i szlachetny "pan" i "stróż", a nie jako bezwzględny
"eksploatator".
Rozwój techniki oraz naznaczony panowaniem techniki
rozwój cywilizacji współczesnej domaga się proporcjonalnego rozwoju
moralności i etyki. Tymczasem ten drugi zdaje się, niestety, wciąż
pozostawać w tyle. I stąd też ów skądinąd zdumiewający postęp, w którym
trudno nie dostrzegać również tych rzeczywistych znamion wielkości
człowieka, jakie w swych twórczych zalążkach objawiły się na kartach
Księgi Rodzaju już w opisie jego stworzenia (por. Rdz 1-2), musi rodzić
wielorakie niepokoje. Niepokój zaś dotyczy zasadniczej i podstawowej
sprawy: czy ów postęp, którego autorem i sprawcą jest człowiek, czyni
życie ludzkie na ziemi pod każdym względem "bardziej ludzkim", bardziej
"godnym człowieka"? Nie można żywić wątpliwości, że pod wielu względami
czyni je takim. Pytanie jednak, które uporczywie powraca, dotyczy tego co
najistotniejsze: czy człowiek jako człowiek w kontekście tego postępu
staje się lepszy, duchowo dojrzalszy, bardziej świadomy godności swego
człowieczeństwa, bardziej odpowiedzialny, bardziej otwarty na drugich,
zwłaszcza dla potrzebujących, dla słabszych, bardziej gotowy świadczyć i
nieść pomoc wszystkim?
Jest to pytanie, które muszą stawiać sobie
chrześcijanie właśnie dlatego, że Jezus Chrystus tak wszechstronnie
uwrażliwił ich na sprawę człowieka. Ale pytanie to muszą stawiać sobie
równocześnie wszyscy ludzie, a zwłaszcza te środowiska i te społeczeństwa,
które mają szczególnie aktywny udział w procesach współczesnego postępu.
Patrząc na te procesy i uczestnicząc w nich, nie możemy tylko poddawać się
euforii, nie możemy wpadać w jednostronne uniesienie dla naszych
osiągnięć, ale musimy wszyscy stawiać sobie z całą rzetelnością,
obiektywizmem i poczuciem moralnej odpowiedzialności zasadnicze pytania
związane z sytuacją człowieka dziś i w dalszej perspektywie. Czy wszystkie
dotychczasowe i dalsze osiągnięcia techniki idą w parze z postępem etyki i
z duchowym postępem człowieka? Czy człowiek jako człowiek w ich kontekście
również rozwija się i postępuje naprzód, czy też cofa się i degraduje w
swym człowieczeństwie? Czy rośnie w ludziach, w "świecie człowieka", który
jest sam w sobie światem dobra i zła moralnego, przewaga tego pierwszego
czy też tego drugiego? Czy w ludziach, pomiędzy ludźmi, pomiędzy
społeczeństwami, narodami, państwami rośnie sprawiedliwość, solidarność,
miłość społeczna, poszanowanie praw każdego - zarówno człowieka, jak
narodu czy ludu - czy też, wręcz przeciwnie, narastają egoizmy różnego
wymiaru, ciasne nacjonalizmy w miejsce autentycznej miłości ojczyzny, a
wreszcie dążenie do panowania nad drugimi wbrew ich słusznym prawom i
zasługom, dążenie zwłaszcza do tego, aby cały rozwój materialny,
techniczno-produkcyjny, wykorzystać dla celów wyłącznego panowania nad
drugimi, dla celów takiego czy innego imperializmu?
Oto pytania
zasadnicze, których nie może nie stawiać Kościół, ponieważ w sposób mniej
lub bardziej wyraźny stawiają sobie te pytania miliardy ludzi żyjących we
współczesnym świecie. Temat rozwoju i postępu nie schodzi z ust, tak jak
nie schodzi ze szpalt dzienników i publikacji we wszystkich prawie
językach współczesnego świata. Nie zapominajmy wszakże, iż w tym temacie
zawiera się nie tylko twierdzenie i pewność, zawiera się w nim również
pytanie i niepokój. To drugie jest nie mniej ważne jak pierwsze. Odpowiada
ono naturze ludzkiego poznania. Jeszcze bardziej odpowiada podstawowej
potrzebie troski człowieka o człowieka, o samo jego człowieczeństwo, o
przyszłość ludzi na tej ziemi. Kościół, który jest ożywiony wiarą
eschatologiczną, uważa równocześnie tę troskę o człowieka, o jego
człowieczeństwo, o przyszłość ludzi na tej ziemi, a więc o kierunek całego
rozwoju i postępu - za istotny dla swego posłannictwa, za nierozerwalnie z
nim związany. Początek tej troski Kościół znajduje w samym Jezusie
Chrystusie - jak o tym świadczą Ewangelie - w Nim też stale pragnie ją
rozwijać, odczytując sytuację człowieka w świecie współczesnym wedle
najważniejszych znaków naszego czasu.
Postęp czy zagrożenie?
16. Jeśli przeto ten nasz czas, czas zbliżającego się do
końca drugiego tysiąclecia naszej chrześcijańskiej ery, jawi się nam jako
czas wielkiego postępu, to równocześnie też jako czas wielorakiego
zagrożenia człowieka, o którym Kościół musi mówić do wszystkich ludzi
dobrej woli, o którym musi z nimi wciąż rozmawiać. Sytuacja bowiem
człowieka w świecie współczesnym wydaje się daleka od obiektywnych wymagań
porządku moralnego, daleka od wymagań sprawiedliwości, a tym bardziej
miłości społecznej. Chodzi tutaj nie o co innego, tylko właśnie o to, co
znalazło wyraz już w pierwszym orędziu Stwórcy skierowanym do człowieka,
gdy oddawał mu ziemię, by czynił ją sobie "poddaną" (26). To pierwotne
wezwanie zostało potwierdzone w Tajemnicy Odkupienia przez Chrystusa Pana,
czemu wyraz daje Sobór Watykański II, poświęcając szczególnie piękne
rozdziały swego magisterium "królewskości" człowieka, to znaczy jego
powołaniu do uczestniczenia w królewskiej misji (in munere regali) samego
Chrystusa (27). Istotny sens tej "królewskości", tego "panowania"
człowieka w świecie widzialnym, zadanym mu przez samego Stwórcę, leży w
pierwszeństwie etyki przed techniką, leży w prymacie osoby w stosunku do
rzeczy, leży w pierwszeństwie ducha wobec materii.
I dlatego też trzeba
gruntownie śledzić wszystkie procesy rozwoju współczesnego, trzeba niejako
prześwietlać poszczególne jego etapy pod tym właśnie kątem widzenia.
Chodzi o rozwój osób, a nie tylko o mnożenie rzeczy, którymi osoby mogą
się posługiwać. Chodzi o to, aby - jak to sformułował współczesny
myśliciel, a powtórzył Sobór - nie tyle "więcej mieć", ile "bardziej być"
(28). Istnieje bowiem bardzo realne i wyczuwalne już niebezpieczeństwo, że
wraz z olbrzymim postępem w opanowaniu przez człowieka świata rzeczy,
człowiek gubi istotne wątki swego wśród nich panowania, na różne sposoby
podporządkowuje im swoje człowieczeństwo, sam staje się przedmiotem
wielorakiej - czasem bezpośrednio nieuchwytnej - manipulacji poprzez całą
organizację życia zbiorowego, poprzez system produkcji, poprzez nacisk
środków przekazu społecznego. Człowiek nie może zrezygnować z siebie, ze
swojego właściwego miejsca w świecie widzialnym, nie może stać się
niewolnikiem rzeczy, samych stosunków ekonomicznych, niewolnikiem
produkcji, niewolnikiem swoich własnych wytworów. Cywilizacja o profilu
czysto materialistycznym - z pewnością nieraz wbrew intencjom i założeniom
swych pionierów - oddaje człowieka w taką niewolę. U korzenia współczesnej
troski o człowieka leży z pewnością ta sprawa. Nie chodzi tu tylko o
abstrakcyjną odpowiedź na pytanie, kim jest człowiek, ale o cały dynamizm
życia i cywilizacji, o sens różnych poczynań życia codziennego, a
równocześnie założeń wielu programów cywilizacyjnych, politycznych,
ekonomicznych, społecznych, ustrojowych i wielu innych.
Jeśli sytuację
człowieka w świecie współczesnym ośmielamy się określić jako daleką od
obiektywnych wymagań porządku moralnego, daleką od wymagań
sprawiedliwości, a tym bardziej miłości społecznej - to przemawiają za tym
dobrze znane fakty i porównania, które wielokrotnie już znajdowały swój
oddźwięk na kartach wypowiedzi papieskich, soborowych, synodalnych (29).
Sytuacja człowieka w naszej epoce nie jest oczywiście jednolita, jest
wielorako zróżnicowana. Różnice te mają swoje przyczyny historyczne. Mają
jednak równocześnie swój potężny wydźwięk etyczny.
Jest przecież dobrze
znany fakt cywilizacji konsumpcyjnej, która ma swoje źródło w jakimś
nadmiarze dóbr potrzebnych dla człowieka, dla całych społeczeństw - a
chodzi tu właśnie o społeczeństwo bogate i wysoko rozwinięte - podczas gdy
z drugiej strony inne społeczeństwa, przynajmniej szerokie ich kręgi,
głodują, a wielu codziennie umiera z głodu, z niedożywienia. W parze z tym
idzie jakieś nadużycie wolności jednych, co łączy się właśnie z
niekontrolowaną etycznie postawą konsumpcyjną, przy równoczesnym
ograniczaniu wolności drugich, tych, którzy odczuwają dotkliwe braki,
którzy zostają zepchnięci w warunki nędzy i upośledzenia.
To
powszechnie znane porównanie i przeciwstawienie, do którego odwoływali się
w swych wypowiedziach Papieże naszego stulecia, ostatnio Jan XXIII jak też
Paweł VI (30), jest jak gdyby gigantycznym rozwinięciem biblijnej
przypowieści o bogaczu i Łazarzu (por. Łk 16, 19 nn.). Rozmiary zjawiska
każą myśleć o strukturach i mechanizmach związanych ze sferą finansów,
pieniądza, produkcji i wymiany, które w oparciu o różne naciski polityczne
rządzą w światowej ekonomii. Struktury te i mechanizmy okazują się jakby
niezdolne do usunięcia niesprawiedliwych układów społecznych
odziedziczonych po przeszłości i do stawienia czoła naglącym wyzwaniom i
etycznym imperatywom współczesności. Utrzymując człowieka w wytworzonych
przez siebie napięciach, trwoniąc w przyśpieszonym tempie materialne i
energetyczne zasoby, narażając naturalne środowisko geofizyczne, struktury
te pozwalają tym samym na stałe powiększanie się obszarów nędzy i
związanej z nią rozpaczy, frustracji i rozgoryczenia (31).
Stoimy tutaj
wobec wielkiego dramatu, wobec którego nikt nie może pozostać obojętny.
Podmiotem, który z jednej strony stara się wydobyć maksimum korzyści - z
drugiej strony zaś tym, który płaci haracz krzywd, poniżeń - jest zawsze
człowiek. Fakt, że w bliskim sąsiedztwie upośledzonych egzystują
środowiska uprzywilejowane, fakt istnienia krajów wysoko rozwiniętych,
które w stopniu nadmiernym gromadzą dobra, których bogactwo staje się
nieraz przez nadużycie przyczyną różnych schorzeń - dramat ten jeszcze
zaostrza. Niepokój inflacji i plaga bezrobocia - oto inne jeszcze objawy
tego moralnego nieładu, jaki zaznacza się w sytuacji świata współczesnego,
która przeto domaga się rozwiązań odważnych i twórczych, zgodnych z
autentyczną godnością człowieka (32).
Zadanie to nie jest niemożliwe do
realizacji. Szeroko rozumiana zasada solidarności musi tu być natchnieniem
dla skutecznego poszukiwania właściwych instytucji oraz właściwych
mechanizmów. Chodzi o dziedzinę wymiany, gdzie należy się kierować prawami
zdrowego tylko współzawodnictwa. Chodzi również o płaszczyznę szerszego i
bardziej bezpośredniego podziału bogactw i władzy nad nimi, aby ludy
zapóźnione w rozwoju ekonomicznym mogły nie tylko zaspokoić swe podstawowe
potrzeby, ale także stopniowo i skutecznie się rozwijać.
Po tej trudnej
drodze, po drodze koniecznych przekształceń struktur życia ekonomicznego,
będzie można postępować naprzód tylko za cenę prawdziwej przemiany
umysłów, woli i serc. Zadanie to wymaga stanowczego zaangażowania się
poszczególnych ludzi oraz wolnych i solidarnych narodów. Zbyt często myli
się wolność z instynktem indywidualnego czy zbiorowego interesu lub nawet
z instynktem walki i panowania, niezależnie od zabarwienia ideologicznego,
jakie mu się nadaje. Jest rzeczą oczywistą, że te instynkty istnieją i
działają, jednakże żadna prawdziwie ludzka ekonomia nie będzie możliwa,
jeśli nie zostaną one ujęte, odpowiednio ukierunkowane i opanowane przez
głębsze siły, jakie tkwią w człowieku, przez siły, które stanowią o
prawdziwej kulturze narodów. Z tych to źródeł musi zrodzić się wysiłek, w
którym wyrazi się prawdziwa wolność człowieka i który również w dziedzinie
ekonomicznej potrafi ją zabezpieczyć. Sam postęp ekonomiczny, z tym
wszystkim, co należy do jego tylko własnej prawidłowości, winien stale być
planowany i realizowany w perspektywie powszechnego i solidarnego rozwoju
poszczególnych ludzi i narodów, jak to przypomniał w sposób przekonywujący
mój Poprzednik Paweł VI w Populorum progressio. Jeśli tego zabraknie,
wówczas sama kategoria "postępu ekonomicznego" staje się kategorią
nadrzędną, która swym partykularnym wymogom podporządkowuje całokształt
ludzkiej egzystencji - i która dusi człowieka, dzieli społeczeństwa, by
ugrzęznąć w końcu we własnych napięciach i przerostach.
Że podjęcie
tych zadań jest możliwe, o tym świadczą pewne fakty i osiągnięcia, które
tutaj trudno szczegółowiej rejestrować. Jedno jest pewne: u podstaw tej
gigantycznej dziedziny należy przyjąć, ustalić i pogłębić poczucie
odpowiedzialności moralnej, którą musi podejmować człowiek. Zawsze -
człowiek. Dla nas, chrześcijan, odpowiedzialność ta staje się szczególnie
wyrazista, gdy przypomnimy sobie - a stale trzeba to sobie przypominać -
obraz Sądu Ostatecznego wedle słów Chrystusa, które zostały zapisane w
Ewangelii św. Mateusza (por. Mt 25, 31 nn.).
Ten eschatologiczny obraz
stale trzeba "przykładać" do dziejów człowieka, stale trzeba czynić miarą
ludzkich czynów, jakby podstawowym kwestionariuszem w rachunku sumienia
każdego i wszystkich. "Byłem głodny, a nie daliście Mi jeść (...) byłem
nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie
odwiedziliście Mnie" (Mt 25, 42 n.). Słowa te nabierają jeszcze większej
grozy, gdy pomyślimy, że zamiast chleba i pomocy kulturalnej - nowym,
budzącym się do samodzielnego życia narodom czy państwom dostarcza się
nieraz w obfitości nowoczesnej broni, środków zniszczenia, aby służyły w
zbrojnych konfliktach i wojnach, których domaga się nie tyle obrona ich
słusznych praw, ich suwerenności, ile różnego rodzaju szowinizmy,
imperializmy i neokolonializmy. Wszyscy wiemy dobrze, że obszary nędzy i
głodu, jakie istnieją na naszym globie, mogłyby wkrótce być "użyźnione",
gdyby gigantyczne budżety zbrojeń, produkcji militarnej, które służą
wojnie i zniszczeniu, zostały zamienione w budżety wyżywienia służące
życiu.
Może rozważanie to pozostanie częściowo "abstrakcyjne". Może da
okazję do oskarżania o winę jednej "strony" przez drugą, zapominającą o
swojej własnej winie. Może też wywoła nowe oskarżenia pod adresem
Kościoła. Kościół, który nie dysponuje żadną bronią, tylko bronią ducha,
bronią Słowa i Miłości, nie może zrezygnować z tego nakazu: "głoś naukę,
nastawaj w porę, nie w porę" (2 Tm 4, 2). I dlatego nie przestaje prosić
każdej ze stron, prosić wszystkich w imię Boga i w imię człowieka: Nie
zabijajcie! Nie gotujcie ludziom zniszczenia i zagłady! Pomyślcie o
cierpiących głód i niedolę waszych braciach! Szanujcie godność i wolność
każdego!
Prawa człowieka: "litera" czy "duch"
17. Stulecie nasze
było jak dotąd stuleciem wielkich niedoli człowieka, wielkich zniszczeń
nie tylko materialnych, ale i moralnych, może nade wszystko właśnie
moralnych. Na pewno nie łatwo jest porównywać pod tym względem epoki i
stulecia, jest to bowiem także funkcja zmieniających się kryteriów
historycznych. Niemniej jednak, nie stosując nawet takich porównań trzeba
stwierdzić, że był to jak dotąd wiek, w którym ludzie ludziom ogromnie
wiele zgotowali krzywd i cierpień. Czy ten proces został zdecydowanie
zahamowany? W każdym razie trudno tutaj nie wspomnieć z uznaniem i głęboką
nadzieją na przyszłość o tym wspaniałym wysiłku, jaki podjęto wraz z
powołaniem do życia Organizacji Narodów Zjednoczonych - o wysiłku
zmierzającym do tego, aby określić i ustalić obiektywne i nienaruszalne
prawa człowieka, zobowiązując się wzajemnie do ich przestrzegania.
Zobowiązanie to zostało przyjęte i ratyfikowane przez wszystkie prawie
państwa współczesne, co powinno być gwarancją, że prawa człowieka staną
się wszędzie na świecie podstawową zasadą pracy dla dobra
człowieka.
Kościół nie musi zapewniać, jak bardzo ta sprawa wiąże się z
jego własnym posłannictwem we współczesnym świecie. Ona także właśnie leży
u samych podstaw pokoju społecznego i międzynarodowego, jak temu dał wyraz
Jan XXIII, Sobór Watykański II, a z kolei Paweł VI w szczegółowych
dokumentach. Pokój sprowadza się w ostateczności do poszanowania
nienaruszalnych praw człowieka - dziełem sprawiedliwości jest pokój -
wojna zaś rodzi się z ich pogwałcenia i łączy się zawsze z większym
jeszcze pogwałceniem tych praw. A jeśli prawa człowieka są gwałcone w
warunkach pokojowych, to staje się to szczególnie dotkliwym i z punktu
widzenia postępu niezrozumiałym przejawem walki z człowiekiem, czego nie
sposób pogodzić z żadnym programem określającym siebie jako
"humanistyczny". A jakiż program społeczny, polityczny, cywilizacyjny,
mógłby zrezygnować z takiego określenia? Żywimy głębokie przekonanie, że
nie ma takiego programu w dzisiejszym świecie, w którym nawet na gruncie
przeciwstawnych sobie światopoglądów nie wysuwa się zawsze człowieka na
pierwszy plan.
Jeśli przeto pomimo takich założeń prawa człowieka
bywają na różny sposób gwałcone, jeśli w praktyce jesteśmy świadkami
obozów koncentracyjnych, gwałtów, tortur, terroryzmu, a także różnorodnych
dyskryminacji, to musi to być konsekwencją innych przesłanek, które
podkopują, a często niejako unicestwiają skuteczność humanistycznych
założeń owych współczesnych programów i systemów. Nasuwa się wniosek o
konieczności poddawania tychże stałej rewizji właśnie pod kątem
obiektywnych i nienaruszalnych praw człowieka.
Deklaracja tych praw
związana z powstaniem Organizacji Narodów Zjednoczonych nie miała z
pewnością na celu tylko tego, aby odciąć się od straszliwych doświadczeń
ostatniej wojny światowej, ale także i to, aby stworzyć podstawę do stałej
rewizji programów, systemów, ustrojów właśnie pod tym jednym, zasadniczym
kątem widzenia: jest nim dobro człowieka - osoby we wspólnocie - które
jako podstawowy wyznacznik dobra wspólnego musi stanowić istotne kryterium
wszystkich programów, systemów czy ustrojów. W przeciwnym razie życie
ludzkie również i w warunkach pokojowych skazane jest na wielorakie
niedole, a w parze z nimi rozwijają się różne formy przemocy, totalizmu,
neokolonializmu, imperializmu, zagrażające równocześnie współżyciu
narodów. Jest bowiem rzeczą znamienną, potwierdzoną wielokrotnie przez
doświadczenia dziejów, iż naruszanie praw człowieka idzie w parze z
gwałceniem praw, narodu, z którym człowiek bywa związany organicznymi
więzami jakby z rozległą rodziną.
Już w pierwszej połowie niniejszego
stulecia, w okresie narastających wówczas totalizmów państwowych, które
doprowadziły, jak wiadomo, do straszliwej katastrofy wojennej, Kościół
sformułował wyraźnie swoje stanowisko wobec tych ustrojów, które rzekomo
na rzecz dobra wyższego, jakim jest dobro państwa - historia zaś wykazała
że jest to dobro określonej tylko partii utożsamiającej siebie z państwem
(33) - ograniczały prawa obywateli, pozbawiały ich tych właśnie
nienaruszalnych praw człowieka, które mniej więcej w połowie naszego
stulecia doczekały się sformułowania na forum międzynarodowym. Radując się
z tego osiągnięcia wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli, z ludźmi
prawdziwie miłującymi sprawiedliwość i pokój, Kościół świadom tego, że
sama "litera" może również zabijać, podczas gdy tylko "duch ożywia" (por.
2 Kor 3, 6), musi wraz z tymi ludźmi dobrej woli stale pytać, czy
Deklaracja praw człowieka, akceptacja ich "litery", wszędzie oznacza
zarazem realizację ich "ducha". Powstają bowiem uzasadnione obawy, że
bardzo często znajdujemy się jeszcze daleko od tej realizacji, a
niejednokrotnie duch życia społecznego i publicznego pozostaje w bolesnej
sprzeczności z deklarowaną "literą" praw człowieka. Taki stan rzeczy,
uciążliwy dla odnośnych społeczeństw, czyniłby zarazem w szczególny sposób
odpowiedzialnymi wobec tychże społeczeństw, a zarazem wobec dziejów
człowieka tych, którzy do niego się przyczyniają.
Sam podstawowy sens
istnienia państwa jako wspólnoty politycznej polega na tym, że całe
społeczeństwo, które je tworzy - w danym wypadku odnośny naród - staje się
niejako panem i władcą swoich własnych losów. Ten sens nie zostaje
urzeczywistniony, gdy na miejsce sprawowania władzy z moralnym udziałem
społeczeństwa czy narodu, jesteśmy świadkami narzucania władzy przez
określoną grupę wszystkim innym członkom tego społeczeństwa. Sprawy te są
bardzo istotne w naszej epoce, w której ogromnie wzrosła świadomość
społeczna ludzi, a wraz z tym potrzeba prawidłowego uczestniczenia
obywateli w życiu politycznym wspólnoty. Przy tym nie należy tracić z oczu
realnych warunków, w jakich znajdują się poszczególne narody i
konieczności sprężystej władzy publicznej (34). Są to zatem sprawy istotne
z punktu widzenia postępu samego człowieka i wszechstronnego rozwoju
człowieczeństwa.
Kościół zawsze uczył obowiązku działania dla dobra
wspólnego, przez to samo starał się wychowywać dobrych obywateli w każdym
państwie. Kościół także uczył, że podstawowym obowiązkiem władzy jest
troska o dobro wspólne społeczeństwa: stąd wynikają jej zasadnicze
uprawnienia. Ale właśnie w imię tych założeń obiektywnego porządku
etycznego, uprawnienia władzy nie mogą być rozumiane inaczej, jak tylko na
zasadzie poszanowania obiektywnych i nienaruszalnych praw człowieka. Tylko
wówczas bowiem owo dobro wspólne, któremu służy w państwie władza, jest w
pełni urzeczywistniane, kiedy wszyscy obywatele mają pewność swoich praw.
Bez tego musi dochodzić do rozbicia społeczeństwa, do przeciwstawiania się
obywateli władzy albo też do sytuacji ucisku, zastraszenia, zniewolenia,
terroru, którego dowodów dostarczyły totalitaryzmy naszego stulecia pod
dostatkiem. Tak więc zasada praw człowieka sięga głęboko w dziedzinę
wielorako rozumianej sprawiedliwości społecznej i staje się podstawowym
jej sprawdzianem w życiu organizmów politycznych.
Wśród tych praw
wymienia się - i z jakąż słusznością - prawo wolności religijnej obok
prawa wolności sumienia. Sobór Watykański uznał za szczególnie potrzebne w
związku z tym wypracowanie obszernej deklaracji na ten temat. W dokumencie
zatytułowanym Dignitatis humanae (35) znalazło wyraz nie tylko teologiczne
ujęcie zagadnienia, ale także ujęcie z punktu widzenia prawa natury - a
więc ze stanowiska "czysto ludzkiego", w oparciu o te przesłanki, jakie
dyktuje samo doświadczenie człowieka, jego rozum oraz poczucie ludzkiej
godności. Z pewnością bowiem ograniczanie wolności religijnej osób i
wspólnot nie tylko jest bolesnym doświadczeniem tychże osób i wspólnot,
ale nade wszystko godzi w samą godność człowieka niezależnie od wyznawanej
religii czy też światopoglądu. Godności człowieka, jego obiektywnym
uprawnieniom sprzeciwia się ograniczanie wolności religijnej, jej
naruszanie. Wspomniany dokument soborowy dość jasno mówi, co jest takim
ograniczaniem i naruszaniem wolności religijnej. Z pewnością mamy tutaj do
czynienia z radykalną niesprawiedliwością wobec tego, co jest szczególnie
głębokie w człowieku, wobec tego, co jest autentycznie ludzkie. Owszem,
samo nawet zjawisko niewiary, areligijności, ateizmu, jako zjawisko
ludzkie, rozumie się tylko w relacji do zjawiska religii i wiary. Trudno
więc z "czysto ludzkiego" nawet punktu widzenia przyjąć takie stanowisko,
wedle którego tylko ateizm ma prawo obywatelstwa w życiu publicznym i
społecznym, a ludzie wierzący niejako z zasady bywają zaledwie tolerowani
czy też traktowani jako obywatele "gorszej kategorii", a nawet - co już
także ma miejsce - odmawia się im w ogóle prawa obywatelstwa.
Należy -
bodaj pokrótce - poruszyć i ten temat, bo i on wchodzi do całokształtu
sytuacji człowieka w świecie współczesnym, bo i on również świadczy o tym,
jak bardzo ta sytuacja jest obciążona uprzedzeniami i wieloraką
niesprawiedliwością. Jeśli powstrzymujemy się od wchodzenia w szczegóły
tej właśnie dziedziny, w której mielibyśmy do tego szczególne prawo i
obowiązek, to przede wszystkim z tej racji, że wraz z wszystkimi, którzy
cierpią udręki dyskryminacji i prześladowania dla Imienia Bożego,
kierujemy się wiarą w odkupieńczą moc Chrystusowego krzyża. Jednak na mocy
mego urzędu pragnę w imieniu wszystkich ludzi wierzących na świecie
zwrócić się do tych, od których w jakikolwiek sposób zależy organizacja
życia społecznego i publicznego, z żarliwą prośbą o uszanowanie religii i
pracy Kościoła. Nie prosimy tu o żaden przywilej, ale o uszanowanie
elementarnego prawa. Urzeczywistnianie tego prawa jest jednym z
podstawowych sprawdzianów prawdziwego postępu człowieka w każdym ustroju,
społeczeństwie, systemie czy środowisku.
IV
Posłannictwo Kościoła i los człowieka
Kościół przejęty powołaniem człowieka w Chrystusie
18. Ten, z konieczności pobieżny, rzut oka na sytuację
człowieka w świecie współczesnym jeszcze bardziej skierowuje nasze myśli i
serca ku Jezusowi Chrystusowi, ku Tajemnicy Odkupienia, w której sprawa
człowieka wypisana jest ze szczególną mocą prawdy i miłości. Skoro zaś
Chrystus "zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem" (36). Kościół
wnikając w głębię tej tajemnicy, w jej pełną i wszechstronną wymowę,
przeżywa zarazem najgłębiej swoją własną istotę i własne posłannictwo. Nie
na darmo Apostoł nazwał Kościół Ciałem Chrystusa (por. 1 Kor 6, 15; 11, 3;
12, 12 n.; Ef 1, 22 n.; 2, 15 n.; 4, 4 n.; 5, 30; Kol 1, 18; 3, 15; Rz 12,
4 n.; Ga 3, 28). Jeśli to Ciało Mistyczne Chrystusa jest - jak z kolei w
związku z całą tradycją biblijną i patrystyczną uczy Sobór - Ludem Bożym,
to znaczy, że każdy człowiek jakoś objęty jest w nim tym tchnieniem życia,
które pochodzi od Chrystusa. W ten sposób też zwrot ku człowiekowi, ku
jego rzeczywistym problemom, ku jego nadziejom i cierpieniom, osiągnięciom
i upadkom sprawia, że Kościół sam jako ciało, jako organizm, jako jedność
społeczna doznaje tych Bożych impulsów, tych świateł i mocy Ducha, które
idą od Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego - i przez to właśnie
żyje swoim własnym życiem. Nie ma Kościół innego życia poza tym, jakim
obdarza go Jego Pan i Oblubieniec. Właśnie dlatego tak bardzo musi być -
również i Kościół - zjednoczony z każdym człowiekiem, skoro z nim
zjednoczył się Chrystus w Tajemnicy Odkupienia.
To zjednoczenie
Chrystusa z człowiekiem samo w sobie jest tajemnicą, w której rodzi się
"nowy człowiek" powołany do uczestnictwa w Bożym Życiu (por. 2 P 1, 4),
stworzony na nowo w Chrystusie ku pełni łaski i prawdy (por. Ef 2, 10; J
1, 14. 16). Zjednoczenie Chrystusa z człowiekiem jest mocą i źródłem mocy
wedle tego, co tak zwięźle wypowiedział w Prologu swej Ewangelii św. Jan:
Słowo "Wszystkim tym (...) którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali
synami Bożymi" (J 1, 12). Jest to moc wewnętrznie przemieniająca
człowieka, zasada nowego życia, które nie niszczeje i nie przemija, ale
trwa ku żywotowi wiecznemu (por. J 4, 14). Żywot ten, przyobiecany i
darowany każdemu człowiekowi przez Ojca w Jezusie Chrystusie,
przedwiecznym i Jednorodzonym Synu, wcielonym i narodzonym u progu
spełnienia czasów z Dziewicy Maryi (por. Ga 4, 4), jest ostatecznym
spełnieniem powołania człowieka. Jest poniekąd spełnieniem tego "Losu",
który odwiecznie zgotował mu Bóg. Ten "Boży Los" przebija się ponad
wszystkie zagadki i niewiadome, ponad krzywizny i manowce "ludzkiego losu"
w doczesnym świecie. Jeśli bowiem wszystkie one prowadzą - przy całym
bogactwie życia doczesnego - jakby z nieuchronną koniecznością do granicy
śmierci i progu zniszczenia ludzkiego ciała, Chrystus ukazuje się nam poza
tym progiem: "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy
(...) nie umrze na wieki" (J 11, 25 n.). W Jezusie Chrystusie
ukrzyżowanym, złożonym do grobu, a z kolei zmartwychwstałym, zabłysła
człowiekowi raz na zawsze nadzieja życia wiecznego, nadzieja
zmartwychwstania w Bogu (por. Prefacja ze Mszy św. o zmarłych), ku któremu
człowiek idzie poprzez śmierć ciała, dzieląc wraz z całym stworzeniem
widzialnym tę konieczność, jakiej poddana jest materia. Rozumiemy - i
staramy się coraz gruntowniej rozumieć - wymowę tej prawdy, jaką
Odkupiciel człowieka zawarł w zdaniu: "Duch daje życie; ciało na nic się
nie przyda" (J 6, 63). Słowa te - wbrew pozorom - wyrażają właśnie
najwyższą afirmację człowieka: ciała, które ożywia Duch!
Kościół żyje
tą rzeczywistością. Żyje tą prawdą o człowieku, która pozwala mu
przekraczać granice doczesności, a równocześnie ze szczególną miłością i
troską myśleć o tym wszystkim, co w wymiarach samej tej doczesności
stanowi o życiu człowieka, o życiu ludzkiego ducha, w którym wyraża się ów
odwieczny niepokój, wedle tych słów św. Augustyna: "stworzyłeś nas, Boże,
dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie"
(37). W tym twórczym niepokoju tętni i pulsuje to, co jest najgłębiej
ludzkie: poszukiwanie prawdy, nienasycona potrzeba dobra, głód wolności,
tęsknota za pięknem, głos sumienia. Kościół, starając się patrzeć na
człowieka niejako "oczami samego Chrystusa", uświadamia sobie wciąż na
nowo, iż jest stróżem wielkiego skarbu, którego nie wolno mu rozproszyć,
który wciąż musi pomnażać. Powiedział bowiem Pan Jezus: "kto nie zbiera ze
Mną, rozprasza" (Mt 12, 30). Ów skarb człowieczeństwa pogłębiony o
niewymowną tajemnicę "Bożego Synostwa" (por. J 1, 12), łaski przybrania za
synów w Jednorodzonym Synu Bożym (por. Ga 4, 5), poprzez którego mówimy do
Boga "Abba, Ojcze" (Ga 4, 6; Rz 8, 15), jest zarazem potężną siłą
jednoczącą Kościół najbardziej od wewnątrz i nadającą sens całej jego
działalności. Jednoczy się w niej Kościół z Duchem Jezusa Chrystusa, z tym
Świętym Duchem, którego Odkupiciel przyobiecał, którego stale udziela,
którego zesłanie - objawione w dniu Pięćdziesiątnicy - wciąż trwa. I
przejawiają się w ludziach moce Ducha (por. Rz 15, 13; 1 Kor 1, 24), dary
Ducha (por. Iz 11, 2 n.; Dz 2, 38), owoce Ducha Świętego (por. Ga 5, 22
n.). A Kościół naszej epoki z jeszcze większą zda się żarliwością, ze
świętą natarczywością, powtarza: "Veni, Sancte Spiritus!" Przyjdź!
Przybądź! "Obmyj, co nie święte! Oschłym wlej zachętę! Ulecz serca ranę.
Nagnij, co jest harde! Rozgrzej serca twarde! Prowadź zabłąkane!"
(Sekwencja ze Święta Zesłania Ducha Świętego).
To wołanie do Ducha - i
o Ducha - jest odpowiedzią na wszystkie "materializmy" naszej epoki. One
bowiem rodzą wieloraki niedosyt w sercu człowieka. To wołanie odzywa się z
różnych stron i - zdaje się - że w różny sposób też owocuje. Czy można
powiedzieć, że w tym wołaniu Kościół nie jest sam? Można tak powiedzieć,
skoro "zapotrzebowaniu" na to co duchowe dają wyraz różni ludzie, pozornie
nieraz stojący poza widzialnymi wymiarami Kościoła (38). Ale czyż to nie
jest zarazem dowodem tej prawdy o Kościele, którą tak wnikliwie uwydatnił
Sobór w Konstytucji Lumen gentium ucząc, że jest on Sakramentem, czyli
widzialnym znakiem zjednoczenia z Bogiem, a zarazem jedności całego
rodzaju ludzkiego? (39) To wołanie do Ducha - i o Ducha - nie jest niczym
innym, jak wciąż aktualizującym się wchodzeniem w pełny wymiar Tajemnicy
Odkupienia, w której Chrystus zjednoczony z Ojcem i z każdym człowiekiem,
nieustannie udziela nam tego Ducha, który daje nam świadomość synostwa
Bożego i kieruje nas ku Ojcu (por. Rz 8, 15; Ga 4, 5). I dlatego Kościół
naszej epoki - epoki szczególnie głodnej Ducha, bo głodnej
sprawiedliwości, pokoju, miłości, dobroci, męstwa, odpowiedzialności,
godności człowieka - w sposób szczególny musi się zespolić i zjednoczyć
wokół tej Tajemnicy, odnajdując w niej najpotrzebniejsze światła i moce
dla swojego własnego posłannictwa. Jeśli bowiem - jak powiedziano
uprzednio - człowiek jest drogą codziennego życia Kościoła, musi ten
Kościół nieustannie być świadomy tej godności syna Bożego przybrania, jaką
człowiek ma w Chrystusie od Ducha Świętego (tamże), i tego przeznaczenia
do łaski i chwały (por. Rz 8, 30), jakie stało się jego udziałem poprzez
wszystko, co składa się na jego życie na tej ziemi. Rozważając to wszystko
wciąż na nowo, przyjmując z coraz bardziej świadomą wiarą, z coraz
bardziej zdecydowaną miłością, Kościół uzdalnia się zarazem do tej służby
człowiekowi, do jakiej wzywa go sam Chrystus Pan, gdy mówi, że Syn
Człowieczy "nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć" (Mt 20, 28).
Kościół spełnia tę swoją służbę, uczestnicząc w troistej posłudze (in
triplici munere) samego swojego Mistrza i Odkupiciela. Tę właśnie naukę,
opartą na biblijnym fundamencie, Sobór Watykański II pełniej odsłonił ze
szczególnym pożytkiem dla życia Kościoła. Kiedy bowiem stajemy się
świadomi tego uczestnictwa w troistym posłannictwie Chrystusa, w troistej
Jego posłudze - prorockiej, kapłańskiej i królewskiej (40) - uświadamiamy
sobie równocześnie lepiej, czemu ma służyć cały Kościół jako wielka
społeczność i wspólnota Ludu Bożego na ziemi, a także jaki udział w tym
posłannictwie i służbie ma mieć każdy z nas.
Kościół odpowiedzialny za prawdę
19. Tak więc staje przed nami - w świetle błogosławionej
nauki Soboru Watykańskiego II - Kościół jako społeczny podmiot
odpowiedzialności za prawdę Bożą. Z głębokim przejęciem słuchamy samego
Chrystusa, kiedy mówi: "nauka, którą słyszycie, nie jest Moja, ale Tego,
który Mnie posłał, Ojca" (J 14, 24). Czyż w tych słowach naszego Mistrza
nie dochodzi do głosu ta właśnie odpowiedzialność za prawdę objawioną,
która jest "własnością" samego Boga, a nawet On, "Jednorodzony Bóg, który
jest w łonie Ojca" (J 1, 18) - gdy ją przekazuje jako Prorok i Nauczyciel
- czuje potrzebę podkreślenia, że czyni to z całą wiernością dla jej
Boskiego Źródła. Ta sama wierność musi być konstytutywną właściwością
wiary Kościoła, zarówno wówczas, gdy Kościół naucza, jak też gdy wyznaje.
Wiara, jako swoista cnota nadprzyrodzona, wszczepiona w ludzkiego ducha,
pozwala nam uczestniczyć w poznaniu Bożym, jako odpowiedź na objawione
Jego Słowo; właśnie dlatego jest rzeczą konieczną, by Kościół w wyznaniu i
nauczaniu tej wiary pozostawał ściśle wierny wobec Bożej prawdy, (41) i by
ta wierność wyrażała się w żywej postawie zgodnej z rozumem uległości
(42). Sam Chrystus Pan w trosce o tę wierność dla prawdy Bożej przyobiecał
Kościołowi specjalną pomoc Ducha Prawdy, wyposażył w dar nieomylności (43)
tych, którym zlecił przekazywanie tej prawdy, jej nauczanie (por. Mt 28,
19); jak to dokładnie określił Sobór Watykański I (44), a powtórzył Sobór
Watykański II (45) - wyposażył również cały Lud Boży w szczególny zmysł
wiary (46).
W ten sposób staliśmy się uczestnikami owego posłannictwa
Chrystusa - Proroka, poprzez które spełniamy wraz z Nim posługę Bożej
prawdy w Kościele. Odpowiedzialność za prawdę Bożą oznacza równocześnie
jej umiłowanie i dążność do takiego zrozumienia, które nam samym, a także
i drugim, tę prawdę może przybliżyć w całej jej zbawczej mocy, w jej
wspaniałości, w całej głębi i prostocie zarazem. Umiłowanie to i dążność
do zrozumienia muszą iść z sobą w parze, jak o tym świadczą dzieje
Świętych Kościoła. Najwięcej autentycznego światła rozjaśniającego prawdę
Bożą, przybliżającego samą Bożą Rzeczywistość, mieli zawsze ci, którzy do
tej prawdy przybliżali się z czcią i miłością. Była to nade wszystko
miłość do Chrystusa, żywego Słowa Bożej Prawdy, była to z kolei miłość do
jej ludzkiego wyrazu w Ewangelii, w Tradycji, w Teologii. I dzisiaj
również o takie zrozumienie i o taką interpretację Słowa Bożego chodzi
nade wszystko: o taką teologię. Teologia zawsze miała i nadal ma ogromne
znaczenie dla tego, aby Kościół - Lud Boży mógł twórczo i owocnie
uczestniczyć w prorockim posłannictwie Chrystusa. Dlatego też teologowie
jako słudzy prawdy Bożej, poświęcający swe studia i prace dla coraz
wnikliwszego jej zrozumienia, nie mogą nigdy stracić z oczu tego znaczenia
swej posługi w Kościele, które zawiera się w pojęciu "intellectus fidei".
Pojęcie to funkcjonuje jakby w dwustronnym rytmie "intellege, ut credas;
crede, ut intellegas" (47), a funkcjonuje prawidłowo wówczas, gdy stara
się służyć nauczaniu (magisterium), którego obowiązek spoczywa w Kościele
na Biskupach zjednoczonych węzłem hierarchicznej wspólnoty z Następcą
Piotra, a w ślad za tym, gdy stara się służyć nauczycielskiej i
duszpasterskiej ich trosce oraz zadaniom apostolskim całego Ludu
Bożego.
Tak jak w dawniejszych epokach, tak i teraz - i bardziej
jeszcze - jest powołaniem teologów i wszystkich ludzi nauki w Kościele,
ażeby łączyli wiarę z wiedzą i mądrością, aby przyczyniali się do ich
wzajemnego przenikania, jak to wyrażamy w modlitwie liturgicznej na dzień
św. Alberta, doktora Kościoła. Zadanie owo dzisiaj ogromnie się
rozbudowało w związku z postępem ludzkiej wiedzy, jej metod oraz osiągnięć
w poznaniu świata i człowieka. Dotyczy to zarówno nauk ścisłych
(szczegółowych), jak i humanistycznych, jak również filozofii, o której
ścisłych związkach z teologią przypominają dekrety ostatniego Soboru (48).
W tym stale się poszerzającym i różnicującym zarazem terenie ludzkiego
poznania musi też stale pogłębiać się wiara przez odsłanianie wymiaru
tajemnicy objawionej, przez zrozumienie prawdy, którą sam Bóg niejako
"dzieli się" z człowiekiem. Jeśli można, a nawet trzeba sobie życzyć,
ażeby olbrzymia praca w tym kierunku uwzględniała pewien pluralizm metod,
to jednak nie może ona odbiegać od zasadniczej jedności Nauczania Wiary i
Moralności jako swego właściwego celu. Dlatego też tak nieodzowne jest
ścisłe współdziałanie teologii z Magisterium. Każdy zaś z teologów w
szczególny sposób winien być świadomy tego, czemu wyraz dał sam Jezus
Chrystus, kiedy mówił: "nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego,
który Mnie posłał, Ojca" (J 14, 24). Nikt przeto nie może uprawiać
teologii jako zbioru swoich tyko poglądów, ale musi być świadom, że
pozostaje w szczególnej łączności z tym posłannictwem Prawdy, za którą
odpowiedzialny jest Kościół.
Udział w prorockiej posłudze samego
Chrystusa kształtuje życie całego Kościoła w podstawowym wymiarze.
Szczególny udział w tej posłudze mają duszpasterze, którzy nauczają,
którzy stale na różne sposoby głoszą i przekazują naukę wiary i moralności
chrześcijańskiej. To nauczanie, zarówno w swej postaci misjonarskiej, jak
też zwyczajnej, przyczynia się do gromadzenia Ludu Bożego wokół Chrystusa,
przygotowuje do uczestniczenia w Eucharystii, wyznacza drogi życia
sakramentalnego. Synod Biskupów w 1977 r. poświęcił szczególną uwagę
katechezie w świecie współczesnym, a dojrzały owoc jego obrad, doświadczeń
i sugestii znajdzie wkrótce swój wyraz - zgodnie z propozycją Uczestników
Synodu - w odrębnym dokumencie papieskim. Katecheza stanowi z pewnością
odwieczną i podstawową zarazem formę działalności Kościoła, w której
przejawia się jego charyzmat prorocki: świadczenie i nauczanie idą z sobą
w parze. A kiedy mowa tu na pierwszym miejscu o kapłanach, nie sposób nie
wspomnieć szerokich rzesz braci i sióstr zakonnych, którzy poświęcają się
pracy katechetycznej z miłości dla Boskiego Mistrza. Trudno wreszcie nie
wspomnieć tylu świeckich, którzy w tej pracy znajdują wyraz swej wiary i
apostolskiej odpowiedzialności.
Owszem, trzeba coraz bardziej dążyć do
tego, aby różne formy katechezy i różne jej dziedziny - poczynając od tej
podstawowej, jaką jest katecheza rodzinna: katecheza rodziców w stosunku
do swych własnych dzieci - świadczyły o powszechnym uczestnictwie całego
Ludu Bożego w prorockiej posłudze samego Chrystusa. Trzeba, ażeby związana
z tym odpowiedzialność Kościoła za Bożą prawdę stawała się coraz bardziej
- i na różne sposoby - udziałem wszystkich. A cóż powiedzieć tutaj o
specjalistach z różnych dziedzin, o przedstawicielach nauk przyrodniczych,
humanistycznych, o lekarzach, prawnikach, o ludziach sztuki i techniki, o
nauczycielach różnych stopni i specjalności! Wszyscy oni - jako członkowie
Ludu Bożego - mają swój udział w prorockim posłannictwie Chrystusa, w Jego
posłudze prawdy Bożej, również i przez to, że kierują się rzetelnym
odniesieniem do prawdy w każdej dziedzinie, że wychowują innych w prawdzie
i uczą ich dojrzewać do miłości i sprawiedliwości. Tak tedy poczucie
odpowiedzialności za prawdę jest jednym z podstawowych punktów spotkania
Kościoła z każdym człowiekiem, a także jednym z podstawowych wymagań
określających powołanie człowieka we wspólnocie Kościoła. Kościół naszych
czasów, kierując się odpowiedzialnością za prawdę, musi trwać w wierności
dla swej własnej istoty, w którą wpisane jest posłannictwo prorockie,
pochodzące od samego Chrystusa: "Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was
posyłam (...) weźmijcie Ducha Świętego" (J 20, 21 n.).
Eucharystia i pokuta
20. W Tajemnicy Odkupienia, czyli zbawczego dzieła samego
Jezusa Chrystusa, Kościół uczestniczy nie tylko przez wierność dla Słowa,
dla Ewangelii swojego Mistrza przez posługę prawdy - ale równocześnie
przez pełne nadziei i miłości poddanie się zbawczej mocy Jego działania,
którą wyraził i zawarł w sposób sakramentalny nade wszystko w Eucharystii
(49). Jest ona ośrodkiem i szczytem całego życia sakramentalnego, poprzez
które każdy chrześcijanin doznaje zbawczej mocy Odkupienia, poczynając od
misterium Chrztu św., w którym zostajemy zanurzeni w śmierci Chrystusa,
aby stać się uczestnikami Jego Zmartwychwstania (por. Rz 6, 3 nn.), jak
uczy Apostoł. W świetle tej właśnie nauki jeszcze jaśniejsze się staje,
dlaczego całe życie sakramentalne Kościoła oraz każdego chrześcijanina
osiąga swój szczyt i swą pełnię właśnie w Eucharystii. W tym Sakramencie
bowiem odnawia się stale z woli Chrystusa tajemnica tej ofiary, którą
złożył On z Siebie Samego Ojcu na ołtarzu krzyża, ofiary, którą Ojciec
przyjął, odwzajemniając bezgraniczne oddanie swego Syna, kiedy Ten stał
się posłuszny aż do śmierci (por. Flp 2, 8), swoim Ojcowskim oddaniem - a
był to dar nowego Życia nieśmiertelnego w zmartwychwstaniu, gdyż Ojciec
jest pierwszym Źródłem i Dawcą życia od początku. To nowe Życie, które
obejmuje uwielbienie Ciała ukrzyżowanego Chrystusa, stało się skutecznym
znakiem nowego obdarowania ludzkości Duchem Świętym, przez którego Boże
życie, jakie ma Ojciec w Sobie, i które daje Synowi (por. J 5, 26; 1 J 5,
11), staje się udziałem wszystkich ludzi zjednoczonych z
Chrystusem.
Eucharystia jest najświętszym sakramentem tego
Zjednoczenia. Sprawując ją i zarazem w niej uczestnicząc, jednoczymy się z
Chrystusem ziemskim i niebiańskim zarazem, który teraz wstawia się "za
nami przed obliczem Boga" (Hbr 9, 24; 1 J 2, 1), ale jednoczymy się zawsze
poprzez zbawczy akt Jego ofiary, przez którą nas odkupił, tak że za wielką
cenę zostaliśmy nabyci (1 Kor 6, 20). A wielkość ceny naszego odkupienia
świadczy zarazem o tej wartości, jaką człowiekowi przyznaje sam Bóg,
świadczy o naszej godności w Chrystusie. Stając się bowiem "dziećmi
Bożymi" (J 1, 12), synami Bożego przybrania (por. Rz 8, 26), na Jego
podobieństwo stajemy się równocześnie wszyscy "królestwem i kapłanami",
otrzymujemy "królewskie kapłaństwo" (Ap 5, 10; 1 P 2, 9), czyli
uczestniczymy w tym jedynym i nieodwracalnym oddaniu człowieka i świata
samemu Ojcu, którego On, "przedwieczny Syn" (por. J 1, 1 nn. 18; Mt 3, 17;
11, 27; 17, 5; Mk 1, 11; Łk 1, 32. 35; 3, 22; Rz 1, 4; 2 Kor 1, 19; 1 J 5,
5. 20; 2 P 1, 17; Hbr 1, 2), a zarazem prawdziwy Człowiek raz na zawsze
dokonał. Eucharystia jest Sakramentem, w którym wyraża się najpełniej nasz
nowy byt, w którym Chrystus sam, nieustannie i wciąż na nowo daje w Duchu
Świętym świadectwo duchowi naszemu (por. 1 J 5, 5 nn.), że każdy z nas
jako uczestnik Tajemnicy Odkupienia ma dostęp do owoców tego synowskiego
"pojednania z Bogiem" (por. Rz 5, 10 n.; 2 Kor 5, 18 n.; Kol. 1, 20 nn.),
którego On sam dokonał i stale wśród nas dokonuje przez posługę
Kościoła.
Prawdą zasadniczą, nie tylko doktrynalną ale równocześnie
egzystencjalną jest, że Eucharystia buduje Kościół (50), buduje jako
autentyczną wspólnotę Ludu Bożego, jako zgromadzenie wiernych naznaczone
tym samym znamieniem jedności, która była udziałem apostołów i pierwszych
uczniów Pana. Eucharystia wciąż na nowo buduje tę wspólnotę i jedność.
Zawsze zaś buduje ją i zawsze odracza na zbawczym zrębie ofiary samego
Chrystusa przez to, że odnawia Jego śmierć krzyżową (51), za cenę której
nas odkupił. Dlatego też w Eucharystii dotykamy niejako samej tajemnicy
Ciała i Krwi Pańskiej, jak o tym świadczą słowa ustanowienia, które mocą
tego ustanowienia stały się słowami nieustannego sprawowania Eucharystii
przez powołanych do tego w Kościele szafarzy.
Kościół żyje Eucharystią,
żyje pełnią tego Sakramentu, którego zdumiewająca treść i znaczenie
tylokrotnie znajdowało wyraz w nauczaniu Kościoła od najdawniejszych
czasów aż do naszych dni (52). Śmiało jednak możemy powiedzieć, iż
nauczanie to, wspierane dociekliwością teologów, ludzi głębokiej wiary i
modlitwy, ascetów i mistyków, w całej swojej wierności dla tajemnicy
eucharystycznej, stale zatrzymuje się niejako na jej progu, niezdolne w
całej pełni ogarnąć i wypowiedzieć wszystkiego, co ją stanowi, co w niej
się wyraża i dokonuje. Zaprawdę, Ineffabile Sacramentum! Podstawowym
zadaniem - a przede wszystkim widzialną łaską i źródłem nadprzyrodzonej
mocy Kościoła jako Ludu Bożego - jest trwać i stale postępować w życiu
eucharystycznym, w pobożności eucharystycznej, rozwijać się duchowo w
klimacie Eucharystii. Ale dlatego też nie wolno nam w naszym sposobie
myślenia, praktykowania, przeżywania pozbawiać tego Sakramentu - zaiste
Najświętszego - jego pełnych wymiarów, jego istotnego znaczenia. Jest on
równocześnie Sakramentem-Ofiarą i Sakramentem-Komunią, i
Sakramentem-Obecnością. I chociaż prawdą jest, że Eucharystia zawsze była
i być powinna równocześnie najgłębszym objawieniem się i sprawowaniem
ludzkiego braterstwa uczniów i wyznawców Chrystusa, nie można traktować
jej tylko jako "okazji" do manifestowania tego braterstwa. Należy w
sprawowaniu Sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej zachować pełny wymiar Bożej
tajemnicy, pełny sens tego sakramentalnego znaku, w którym Chrystus
rzeczywiście obecny jest pożywany, dusza napełnia się łaską i otrzymuje
zadatek przyszłej chwały (53). Stąd konieczność ścisłego przestrzegania
zasad liturgicznych oraz tego wszystkiego, co świadczy o społecznej czci
oddawanej samemu Panu, oddawanej tym bardziej, że w tym sakramentalnym
znaku On powierza się nam z tak bezgranicznym zaufaniem, jakby nie liczył
się z naszą ludzką słabością, niegodnością, a także przyzwyczajeniami,
rutyną czy wręcz możliwością zniewagi. Wszyscy w Kościele, a nade wszystko
Biskupi i Kapłani, niech czuwają, aby ten Sakrament Miłości znajdował się
w samym centrum życia Ludu Bożego, aby poprzez wszelkie objawy czci
należnej starano się przede wszystkim okazywać Chrystusowi "miłość za
miłość", aby stawał się On prawdziwie "życiem naszych dusz" (por. J 6, 52.
58; 14, 6; Ga 2, 20). Nigdy też nie mogą zejść z naszej pamięci te słowa
św. Pawła: "niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten
chleb i pijąc z tego kielicha" (1 Kor 11, 28).
Owo apostolskie wezwanie
wskazuje - bodaj pośrednio - na ścisły związek Eucharystii z Pokutą.
Istotnie bowiem, jeśli pierwszym słowem Chrystusowego nauczania, pierwszym
zwrotem Ewangelii-Dobrej Nowiny było: "Nawracajcie się i wierzcie w
Ewangelię" (metanoeite) (Mk 1, 15), to Sakrament Męki, Krzyża i
Zmartwychwstania w szczególny sposób zdaje się utrwalać i ugruntowywać to
wezwanie w naszych duszach. Eucharystia i Pokuta stają się w ten sposób
jakby dwoistym, a zarazem głęboko spójnym wymiarem autentycznego życia w
duchu Ewangelii, życia prawdziwie chrześcijańskiego. Chrystus, który
zaprasza do uczty eucharystycznej, to zawsze równocześnie ten Chrystus,
który wzywa do pokuty, który powtarza: "nawracajcie się" (tamże). Bez tego
stałego i wciąż na nowo podejmowanego wysiłku w kierunku nawrócenia samo
uczestniczenie w Eucharystii zostałoby pozbawione swej pełnej skuteczności
zbawczej. Zanikłaby w nim, a w każdym razie spłyciłaby się ta szczególna
gotowość składania Bogu "duchowej ofiary" (por. 1 P 2, 5), w której wyraża
się, w sposób najbardziej zasadniczy i powszechny zarazem, nasz udział w
kapłaństwie Chrystusa. Kapłaństwo bowiem w Chrystusie samym łączy się z
Jego własną ofiarą, z Jego własnym oddaniem Ojcu. A to oddanie, właśnie
dlatego że jest bezgraniczne, rodzi w nas - ludziach poddanych wielorakim
ograniczeniom - potrzebę coraz dojrzalszego zwrotu do Boga, stałego i
coraz pełniejszego nawrócenia.
W ostatnich latach bardzo wiele
uczyniono w tym celu, aby uwydatnić - zgodnie zresztą z najstarszą
tradycją Kościoła - wymiar wspólnotowy pokuty, a zwłaszcza samego
Sakramentu Pokuty, w praktyce Kościoła. Są to pożyteczne poczynania, które
z pewnością posłużą dla wzbogacenia praktyki pokutnej Kościoła
współczesnego. Nie możemy jednak zapominać, że samo nawrócenie jest aktem
wewnętrznym o szczególnej głębi, w którym człowiek nie może być zastąpiony
przez innych, nie może być "wyręczony" przez wspólnotę. Chociaż więc
wspólnota braterska wiernych uczestniczących w nabożeństwie pokutnym
ogromnie dopomaga w akcie osobistego nawrócenia - to jednak w
ostateczności trzeba, ażeby w tym akcie wypowiedział się człowiek sam całą
głębią swego sumienia, całym poczuciem swej grzeszności i swego
zawierzenia Bogu, stojąc tak jak Psalmista wobec Niego samego z tym
wyznaniem: "Tylko przeciw Tobie zgrzeszyłem" (Ps 50 [51], 6). Kościół
przeto, zachowując wiernie wielowiekową praktykę Sakramentu Pokuty,
praktykę indywidualnej spowiedzi związanej z osobistym żalem za grzechy i
postanowieniem poprawy, strzeże szczególnego prawa ludzkiej duszy. Jest to
prawo do najbardziej osobistego spotkania się człowieka z Chrystusem
ukrzyżowanym i przebaczającym. Z Chrystusem, który mówi - przez posługę
szafarza Sakramentu Pojednania - "odpuszczają ci się twoje grzechy" (Mk 2,
5); "idź, a od tej chwili już nie grzesz" (J 8, 11). Jest to, jak widać,
równocześnie prawo samego Chrystusa do każdego z tych, których odkupił,
prawo do spotkania się z każdym z nas w tym kluczowym momencie życia
duszy, jakim jest moment nawrócenia, a zarazem odpuszczenia. Kościół,
strzegąc Sakramentu Pokuty, wyznaje przez to w sposób szczególny wiarę w
Tajemnicę Odkupienia jako rzeczywistość żywotną i życiodajną, która
odpowiada ludzkiej grzeszności, ale także pragnieniom ludzkich sumień.
"Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą
nasyceni" (Mt 5, 6). Sakrament Pokuty jest drogą tego nasycenia człowieka
sprawiedliwością, która pochodzi od samego Odkupiciela.
W Kościele,
który przede wszystkim w naszych czasach skupia się w sposób szczególny
wokół Eucharystii, który pragnie, aby autentyczna wspólnota eucharystyczna
mogła stawać się znakiem stopniowo dojrzewającej jedności wszystkich
chrześcijan, powinna zatem istnieć żywa potrzeba pokuty sakramentalnej
(54), jak również pokuty pojętej jako cnota. Tej ostatniej dał wyraz Paweł
VI w Konstytucji apostolskiej Paenitemini (55). Jednym z zadań Kościoła
jest wprowadzenie w życie nauki tam zawartej. Zapewne więc będziemy
musieli uczynić tę sprawę tematem wspólnej refleksji, przedmiotem wielu
dalszych ustaleń w duchu pasterskiej kolegialności i w poszanowaniu
różnych w tym względzie tradycji, a także różnych okoliczności życia
współczesnych ludzi. Tym niemniej jest rzeczą oczywistą, że Kościół nowego
Adwentu, Kościół, który stale przygotowuje się na nowe przyjście Pana,
musi być Kościołem Eucharystii i Pokuty. Tylko w tym duchowym profilu swej
żywotności i swej działalności jest on Kościołem Bożej Misji, Kościołem
"in statu missionis", tak jak ukazał nam jego oblicze Sobór Watykański
II.
Powołanie chrześcijańskie: służyć i królować
21. Tenże Sobór, budując od samych podstaw obraz
Kościoła-Ludu Bożego poprzez wskazanie na troiste posłannictwo samego
Chrystusa, w którym uczestnicząc stajemy się właśnie Bożym Ludem,
uwydatnił również ten rys chrześcijańskiego powołania, który wypada
określić jako "królewski". Aby w pełni ukazać bogactwo soborowej nauki,
należałoby w tym miejscu odwołać się do wielu rozdziałów i paragrafów
Konstytucji Lumen gentium, a także wielu innych dokumentów soborowych.
Wśród tego całego bogactwa jedno wszakże wydaje się najistotniejsze:
uczestniczyć w posłannictwie królewskim Chrystusa to znaczy odnajdować w
sobie i w drugich tę szczególną godność Bożego powołania, którą można
określić jako "królewskość". Godność ta wyraża się w gotowości służenia na
wzór Chrystusa, który nie przyszedł, aby Jemu służono, ale by On służył
(por. Mt 20, 28). Jeśli zaś w świetle tej Chrystusowej postawy prawdziwie
"panować" można tylko "służąc" - to równocześnie "służenie" domaga się tej
duchowej dojrzałości, którą należy określić właśnie jako "panowanie". Aby
umiejętnie i skutecznie służyć drugim, trzeba umieć panować nad samym
sobą, trzeba posiadać cnoty, które to panowanie umożliwiają. Nasze
uczestnictwo w królewskim posłannictwie Chrystusa - w Jego właśnie
"królewskiej posłudze" - jest ściśle związane z każdą dziedziną moralności
chrześcijańskiej i ludzkiej zarazem.
Sobór Watykański II, ukazując
pełny obraz Ludu Bożego, przypominając jakie miejsce mają w nim nie tylko
duchowni, ale i świeccy, i nie tylko przedstawiciele hierarchii, ale także
instytutów życia konsekrowanego, nie wyprowadził tego obrazu z jakiejś
tylko przesłanki socjologicznej. Oczywiście, że Kościół, jako ludzka
społeczność, może być również badany i określany w tych kategoriach,
jakimi posługują się nauki o każdym ludzkim społeczeństwie. Jednakże
kategorie te nie wystarczają. Istotna dla całej wspólnoty Ludu Bożego i
dla każdego jej członka jest nie tylko jakaś specyficzna "przynależność
społeczna", ale istotne jest dla każdego i dla wszystkich szczególne
"powołanie". Kościół bowiem jako Lud Boży jest równocześnie - wedle
wspomnianej już nauki św. Pawła, ujętej tak wspaniale przez Piusa XII -
"Ciałem Mistycznym Chrystusa" (56). Przynależność doń pochodzi ze
szczególnego wezwania połączonego ze zbawczym działaniem Łaski. Jeśli
przeto chcemy przedstawić sobie całą rozległą i wielorako zróżnicowaną
wspólnotę Ludu Bożego, musimy przede wszystkim widzieć Chrystusa, który
każdemu w tej wspólnocie w jakiś sposób mówi: "pójdź za Mną" (J 1, 43).
Jest to społeczność uczniów i wyznawców, z których każdy w jakiś sposób -
czasem bardzo wyraźnie uświadomiony i konsekwentny, a czasem słabo
uświadomiony i bardzo niekonsekwentny - idzie za Chrystusem. W tym
przejawia się zarazem na wskroś "osobowy" profil i wymiar tej
społeczności, która - pomimo wszystkich braków życia wspólnotowego w
ludzkim tego słowa znaczeniu - jest wspólnotą właśnie przez to, że wszyscy
w jakiś sposób stanowią ją z samym Chrystusem, choćby tylko przez to, że
noszą na swej duszy niezniszczalne znamię chrześcijanina.
Sobór
Watykański II wiele uwagi poświęcił właśnie temu, żeby ukazać, w jaki
sposób ta "ontologiczna" wspólnota uczniów i wyznawców ma się stawać coraz
bardziej również "po ludzku" świadomą wspólnotą życia i działania.
Inicjatywy Soboru w tej dziedzinie znalazły swą kontynuację w wielu
dalszych poczynaniach o charakterze synodalnym, apostolskim i
organizacyjnym. Stale jednakże musimy mieć przed oczyma tę prawdę, że
każde z tych poczynań o tyle służy prawdziwej odnowie Kościoła, o tyle
przyczynia się do tego, że niesie on autentyczne światło Chrystusa,
"światłość narodów" (57), o ile opiera się na rzetelnej świadomości
powołania i odpowiedzialności za tę szczególną łaskę, jedyną i
niepowtarzalną, dzięki której każdy chrześcijanin we wspólnocie Ludu
Bożego buduje Ciało Chrystusa. Należy tę zasadę, która jest kluczową
regułą całej chrześcijańskiej "praxis", "praktyki" apostolskiej i
duszpasterskiej, praktyki życia wewnętrznego i życia społecznego - odnieść
do wszystkich i do każdego wedle stosownej proporcji. I Papież musi ją
stosować do siebie, i każdy biskup. Muszą tej zasadzie pozostawać wierni
kapłani, zakonnicy i zakonnice. Muszą wedle niej kształtować swoje życie
małżonkowie i rodzice, kobiety i mężczyźni, ludzie różnych stanów i
zawodów, od najwyżej społecznie postawionych do tych, którzy spełniają
najprostsze prace. Jest to właśnie zasada owej "królewskiej służby", która
każdemu z nas nakazuje za wzorem Chrystusa wymagać od siebie; wymagać
właśnie tego, do czego jesteśmy powołani, i do czego, przyjmując
powołanie, sami zobowiązaliśmy się z Łaską Bożą. Taka wierność powołaniu
otrzymanemu przez Chrystusa od Boga niesie z sobą ową solidarną
odpowiedzialność za Kościół, do której Sobór Watykański II chce wychować
wszystkich chrześcijan. W Kościele bowiem jako we wspólnocie Bożego Ludu,
prowadzonego od wewnątrz działaniem Ducha Świętego, każdy ma "własny dar",
jak uczy św. Paweł (1 Kor 7, 7; por. 12, 7. 27; Rz 12, 6; Ef 4, 7). Ten
zaś "dar", będąc jego własnym powołaniem, własnym udziałem w zbawczym
dziele Chrystusa, równocześnie służy drugim, buduje Kościół i buduje
braterskie wspólnoty w różnym zakresie ludzkiego bytowania na
ziemi.
Wierność powołaniu, czyli wytrwała gotowość "królewskiej
służby", posiada szczególne znaczenie dla tej wielorakiej budowy, gdy
chodzi o zadania najbardziej zobowiązujące, od których też najwięcej
zależy w życiu naszych bliźnich i całej społeczności. Taką wiernością
swemu powołaniu winni się odznaczać małżonkowie, jak to wynika z
nierozerwalnego charakteru sakramentalnej instytucji małżeństwa. Podobną
wiernością swemu powołaniu winni się odznaczać kapłani, jak to wynika z
niezniszczalnego charakteru, który Sakrament Kapłaństwa wyciska na ich
duszach. Przyjmując ten Sakrament, my w Kościele Łacińskim zobowiązujemy
się świadomie i dobrowolnie do życia w dozgonnej bezżenności, każdy z nas
więc musi czynić wszystko, aby z Łaską Bożą zachować wdzięczność za ten
dar i pozostać wiernym zobowiązaniu przyjętemu na zawsze. Podobnie jak
małżonkowie ze wszystkich sił muszą się starać, aby wytrwać w jedności
małżeńskiej, budując tym swoim świadectwem miłości wspólnotę rodzinną i
wychowując nowe pokolenia ludzi zdolnych do tego, aby całe swoje życie
znów poświęcić własnemu powołaniu, czyli owej "królewskiej służbie",
której przykład i wzór najwspanialszy daje nam Jezus Chrystus. Jego
Kościół, który wszyscy stanowimy, jest "dla ludzi" w tym właśnie
znaczeniu, że w oparciu o wzór Chrystusa (58), i współpracując z Łaską,
którą On nam wysłużył, możemy osiągnąć owo "panowanie", czyli
urzeczywistnić dojrzałe człowieczeństwo w każdym z nas. Dojrzałe
człowieczeństwo oznacza pełne użycie daru wolności, który otrzymaliśmy od
Stwórcy, kiedy powołał do istnienia człowieka "na swój obraz i
podobieństwo". Szczególnym miejscem tego daru staje się poświęcenie bez
reszty całej swojej ludzkiej osoby w duchu oblubieńczej miłości dla
Chrystusa, a wraz z Chrystusem dla wszystkich, do których On skierowuje
ludzi - mężczyzn czy kobiety - tak całkowicie Mu oddanych. Oto ideał życia
zakonnego podejmowany przez dawne i nowe zakony i zgromadzenia, a także
przez instytuty świeckie, wedle rad ewangelicznych.
W naszych czasach
nieraz błędnie się mniema, że wolność sama jest dla siebie celem, że
człowiek jest wolny, kiedy jej używa w jakikolwiek sposób, że do tego
należy dążyć w życiu jednostek i społeczeństw. Tymczasem wolność jest
wielkim dobrem wówczas, kiedy umiemy świadomie jej używać dla tego
wszystkiego, co jest prawdziwym dobrem. Chrystus uczy nas, że
najwspanialszym wypełnieniem wolności jest miłość, która urzeczywistnia
się w oddaniu i służbie. Do takiej to właśnie "wolności wyswobodził nas
Chrystus" (Ga 5, 1; por. 5, 13) i stale wyzwala. Kościół czerpie stąd
nieustanne natchnienie, wezwanie i impuls dla swego posłannictwa i swej
posługi wśród wszystkich ludzi. Pełna prawda o ludzkiej wolności jest
głęboko wpisana w Tajemnicę Odkupienia. Kościół wówczas w całej pełni
służy ludzkości, kiedy tę prawdę odczytuje z niesłabnącą uwagą, z żarliwą
miłością, z dojrzałym przejęciem, kiedy w całej swej wspólnocie, a
równocześnie poprzez wierność powołaniu każdego chrześcijanina przenosi ją
w życie ludzkie i przyobleka w jego realny kształt. W ten sposób
potwierdza się również to, co powiedziano już powyżej: człowiek jest i
wciąż staje się drogą codziennego życia Kościoła.
Matka naszego zawierzenia
22. Kiedy przeto u początku nowego pontyfikatu myśli moje
i serce skierowuję ku Odkupicielowi człowieka, przez to samo pragnę wejść
i wniknąć w najgłębszy rytm życia Kościoła. Jeśli bowiem Kościół żyje
swoim własnym życiem, to tylko dzięki temu, że czerpie je od Chrystusa,
który zawsze tego tylko pragnie, abyśmy to życie mieli - i mieli w
obfitości (por. J 10, 10). Równocześnie ta pełnia życia, która jest w Nim,
jest dla człowieka. Kościół przeto, jednocząc się z całym bogactwem
Tajemnicy Odkupienia, najbardziej staje się Kościołem żywych ludzi -
żywych, bo ożywianych od wewnątrz działaniem Ducha Prawdy (J 16, 13), bo
nawiedzanych miłością, którą Duch Święty rozlewa w sercach naszych (por.
Rz 5, 5). Celem wszelkiej w Kościele posługi - apostolskiej,
duszpasterskiej, kapłańskiej, biskupiej - jest zachować tę dynamiczną
spójnię Tajemnicy Odkupienia z każdym człowiekiem.
Kiedy uświadamiamy
sobie to zadanie, wówczas jeszcze lepiej zdajemy się rozumieć co to
znaczy, że Kościół jest matką (59), a równocześnie co to znaczy, że
Kościół zawsze, a Kościół naszych czasów w szczególności, potrzebuje
Matki. Należy się szczególna wdzięczność Ojcom Soboru Watykańskiego II za
to, że tej prawdzie dali wyraz w Konstytucji Lumen gentium poprzez bogatą
naukę mariologiczną w niej zawartą (60). Skoro zaś Paweł VI, natchniony
duchem tej nauki, zaczął nazywać Matkę Chrystusa Matką Kościoła (61), co
znalazło swój szeroki oddźwięk, niech i Jego niegodnemu Następcy wolno
będzie odwołać się do tej Matki przy końcu niniejszych rozważań, które
wypadało rozwinąć na początku jego papieskiej posługi. Jest Maryja Matką
Kościoła dlatego, że na mocy niewypowiedzianego wybrania samego Ojca
Przedwiecznego (62) i pod szczególnym działaniem Ducha Miłości (63) dała
ludzkie życie Synowi Bożemu, od którego bierze łaskę i godność wybrania
cały Lud Boży, a "dla którego wszystko i przez którego wszystko" (Hbr 2,
10). Jej własny Syn chciał wyraźnie rozszerzyć macierzyństwo swej rodzonej
Matki - rozszerzyć w szczególnym znaczeniu, łatwo dostępnym dla ludzkich
dusz i serc - wskazując Jej z wysokości krzyża swego umiłowanego Ucznia
jako syna (por. J 19, 26). Chciał też Duch Święty, ażeby Ona sama, po
Wniebowstąpieniu Pańskim, trwała w Wieczerniku na modlitwie i oczekiwaniu
wspólnie z Apostołami aż do dnia Pięćdziesiątnicy, w którym widzialnie
miał narodzić się Kościół, wychodząc z ukrycia (por. Dz 1, 14; 2). A z
kolei całe pokolenia uczniów, wyznawców, miłośników Chrystusa - tak jak
Apostoł Jan - niejako zabierały do siebie (por. J 19, 27) tę Matkę, w ten
sposób od początku objawioną w dziejach zbawienia i w posłannictwie
Kościoła. My więc wszyscy, którzy stanowimy dzisiejsze pokolenie uczniów,
wyznawców i miłośników Chrystusa, również pragniemy z Nią szczególnie się
zjednoczyć. Czynimy to z całym przywiązaniem do starej tradycji, a
równocześnie z pełnym poszanowaniem i miłością dla członków wszystkich
Wspólnot chrześcijańskich.
Czynimy to z najgłębszej potrzeby wiary,
nadziei i miłości. Jeśli bowiem na tym trudnym i odpowiedzialnym etapie
dziejów Kościoła i ludzkości widzimy szczególną potrzebę zwrócenia się do
Chrystusa, który jest Panem swojego Kościoła i Panem dziejów człowieka
poprzez Tajemnicę Odkupienia - to zdaje się nam, że nikt inny tak jak Ona
nie potrafi nas wprowadzić w Boski i ludzki zarazem wymiar tej tajemnicy.
Nikt tak jak Maryja nie został wprowadzony w nią przez Boga samego. Na tym
polega wyjątkowy charakter Łaski Bożego Macierzyństwa. Macierzyństwo to
nie tylko jest jedyną i niepowtarzalną w dziejach rodu ludzkiego
godnością, ale także jedynym co do swej głębi i co do swego zasięgu
uczestnictwem w Boskim planie zbawienia człowieka przez Tajemnicę
Odkupienia.
Tajemnica ta ukształtowała się poniekąd pod sercem Dziewicy
z Nazaret, gdy Ona wypowiedziała swoje "fiat". Od tego zaś momentu to
dziewicze i macierzyńskie zarazem serce pod szczególnym działaniem Ducha
Świętego podąża stale za dziełem własnego Syna i rozprzestrzenia się ku
wszystkim, których Jezus Chrystus objął i stale obejmuje swą niewyczerpaną
miłością. Dlatego też i to serce musi być po macierzyńsku niewyczerpane.
Sam zaś macierzyński rys tej miłości, który Bogarodzica wnosi w Tajemnicę
Odkupienia i w życie Kościoła, wyraża się w szczególnej bliskości względem
człowieka i wszystkich jego spraw. Na tym polega tajemnica Matki. Kościół,
który w Nią się wpatruje ze szczególną miłością i nadzieją, pragnie coraz
głębiej przyswajać sobie tę tajemnicę. W tym bowiem rozpoznaje zarazem
drogę swego życia codziennego, którą jest każdy człowiek.
Odwieczna
Miłość Ojca wypowiedziana w dziejach ludzkości przez Syna, którego Ojciec
dał, "aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne"
(J 3, 16), przybliża się do każdego z nas poprzez tę Matkę, nabiera
znamion bliskich, jakby łatwiej dostępnych dla każdego człowieka. I
dlatego Maryja musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego życia
Kościoła. Poprzez Jej macierzyńską obecność Kościół nabiera szczególnej
pewności, że żyje życiem swojego Mistrza i Pana, że żyje Tajemnicą
Odkupienia w całej jej życiodajnej głębi i pełni, i równocześnie ten sam
Kościół, zakorzeniony w tylu rozlicznych dziedzinach życia całej
współczesnej ludzkości, uzyskuje także tę jakby doświadczalną pewność, że
jest po prostu bliski człowiekowi, każdemu człowiekowi, że jest jego
Kościołem: Kościołem Ludu Bożego.
Stojąc wobec tych zadań, jakie
wyrastają na drogach Kościoła - na tych drogach, które tak wyraźnie już
ukazał Papież Paweł VI w pierwszej Encyklice swego Pontyfikatu -
uświadamiając sobie nieodzowność tych wszystkich dróg, a równocześnie
trudności, jakie się na nich spiętrzają, tym bardziej odczuwamy potrzebę
głębokiej więzi z Chrystusem. Odzywają się w nas mocnym echem te słowa,
które On powiedział: "beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5).
Odczuwamy także nie tylko potrzebę, ale wręcz potężny imperatyw jakiejś
wielkiej, wzmożonej i spotęgowanej modlitwy całego Kościoła. Tylko
modlitwa może sprawić, żeby te wielkie zadania i spiętrzające się:
trudności nie stawały się źródłem kryzysów, ale okazją i niejako podłożem
coraz dojrzalszych osiągnięć w pochodzie Ludu Bożego ku Ziemi Obiecanej na
tym etapie dziejów, gdy zbliżamy się do kresu drugiego tysiąclecia. I
dlatego toż, kończąc to rozważanie gorącym i pokornym wezwaniem do
modlitwy pragnę, abyśmy na tej modlitwie trwali złączeni z Maryją, Matką
Jezusa (por. Dz J, 14), tak jak trwali Apostołowie i Uczniowie Pańscy po
Wniebowstąpieniu w jerozolimskim Wieczerniku (por. Dz 1, 13). I proszę
nade wszystko samą niebiańską Matkę Kościoła, aby raczyła na tej modlitwie
nowego Adwentu ludzkości trwać z nami, którzy stanowimy Kościół, czyli
Ciało Mistyczne Jej rodzonego Syna. Ufam, że poprzez taką modlitwę
otrzymamy zstępującego na nas Ducha Świętego (por. Dz 1, 8) i staniemy się
świadkami Chrystusa "aż po krańce ziemi" (tamże), podobnie jak ci, którzy
z Wieczernika jerozolimskiego wyszli w dniu Pięćdziesiątnicy.
Z
Błogosławieństwem Apostolskim.
W Rzymie, u Św. Piotra, dnia 4 marca 1979 r., w pierwszą
niedzielę Wielkiego Postu, w pierwszym roku mojego Pontyfikatu.
Jan Paweł II
Przypisy:
1. SOBÓR WAT. II, Konst. dogm. o Kościele
Lumen gentium, nr 1: AAS 57 (1965) 5.
2. PAWEŁ VI, Enc. Ecclesiam
suam: AAS 56 (1964) 650 nn.
3. Tu wypada wymienić ważniejsze dokumenty
pontyfikatu Pawła VI. O niektórych z nich on sam mówił w homilii
wygłoszonej w czasie Mszy świętej w uroczystość św.. Apostołów Piotra i
Pawła w 1978 r.: Enc. Ecclesiam suam AAS 56 (1964) 609-659; List apost.
Investigabiles divitias Christi AAS 57 (1965) 298-301; Enc. Mysterium
fidei AAS 57 (1965) 753-774; Enc. Sacerdotalis caelibatus AAS 59 (1967)
657-697; Sollemnis professio fidei AAS 60 (1968) 433-445; Enc. Humanae
vitae: AAS 60 (1968) 481-503; Adhort. apost. Quinque iam anni AAS 63
(1971) 97-106; Adhort. apost. Evangelica testificatio: AAS 63 (1971)
497-535; Adhort. apost. Paterna cum benevolentia: AAS 67 (1975) 5-23;
Adhort. apost. Gaudete in Domino AAS 67 (1975) 289-322; Adhort. apost.
Evangelii nuntiandi AAS 68 (1976) 5-76.
4. PAWEŁ VI, Adhort. apost.
Evangelii nuntiandi: AAS 68 (1976) 5-76.
5. Por. SOBÓR WAT. I, Konst.
dogm. o wierze katol. Dei Filius, Can. III De fide, n. 6: Conciliorum
Oecumenicorum Decreta, Wyd. Istituto per le Scienze Religiose, Bologna
1973, s 811 .
6. SOBÓR WAT. II, Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium,
nr 1: AAS 57 (1965) 5.
7. Por. Rz 8, 20. 19 nn.; SOBÓR WAT. II, Konst.
duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 2; 13:
AAS 58 (1996) 1026; 1034 n.
8. SOBÓR WAT. II, Konst. duszp. o Kościele
w świecie współczesnym Gaudium et spes, nr 22: AAS 55 (1966) 1042 n.
9. Por. SOBÓR WAT. II, Konst. duszp. o Kościele w świecie współczesnym
Gaudium et spes, nr 37: AAS 58 (1966) 1054 n.; Konst. dogm. o Kościele,
Lumen gentium, nr 48: AAS 57 (1965) 53 n.
10. ŚW. TOMASZ Z AKWINU,
Summa Theologiae III, q. 46, a. 1, ad .3.
11. Por. ŚW. JUSTYN, I
Apologia, 46, 1-4; II Apologia 7 (8) 1-4; 10, 1-3; 13, 3-4: Florilegium
Patristicum II, Bonn 1911, 81, 125, 129, 133; św. Klemens Aleksandryjski,
Stromata I, 19, 91-94: Sources Chrétiennes, 30, 117 n.; 119 n.; SOBÓR WAT.
II, Dekr. o działalności misyjnej Kościoła Ad gentes, nr 11: AAS 58 (1966)
960; Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, nr 17: AAS 57 (1965) 21.
12. Por. Dekl. o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich,
Nostra Aetate, nr 3-4: AAS 58 (1966) 741-743.
13. Por. SOBÓR WAT. II,
Dekl. o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, Nostra Aetate,
nr 1 nn.: AAS 58 (1966) 740 nn.
14. Por. SOBÓR WAT. II, Dekl. o
wolności religijnej Dignitatis humanae, nr 1-15: AAS 58 (1966) 929-946.
15. PAWEŁ VI, Adhort. apost. Evangelii nuntiandi, nr 6: AAS 68 (1976)
9.
16. Por. AAS 58 (1966) 936 nn.
17. Por. PAWEŁ VI, Enc.
Ecclesiam suam: AAS 56 (1964) 609-659.
18. SOBÓR WAT. II, Konst.
duszp. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, nr 22: AAS 58
(1966) 1042.
19. SOBÓR WAT. II, Konst. duszp. o Kościele w świecie
współczesnym Gaudium et spes, nr 91: AAS (1966) 1113.
20. Tamże, nr
38: AAS 58 (1966) 1056.
21. Tamże, nr 76: AAS 58 (1966) 1099.
22.
SOBÓR WAT. II, Konst. duszp. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et
spes, nr 24: AAS 58 (1966) 1045.
23. SOBÓR WAT. II, Konst. duszp. o
Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, nr 10: AAS 58 (1966)
1032.
24. Tamże, AAS 58 (1966) 1033.
25. SOBÓR WAT. II, Konst.
duszp. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, nr 38: AAS 58
(1966) 1056; PAWEŁ VI, Enc. Populorum progressio, nr 21: AAS 59 (1967)
267.
26. Rdz 1, 28; por. SOBÓR WAT. II, Konst. duszpast. o Kościele w
świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 74. 78: AAS 58 (1966) 1095 n.
1101 n.: Dekr. o środkach społecznego przekazywania myśli, Inter mirifica,
nr 6: AAS 56 (1964) 147.
27. Por. SOBÓR WAT. II, Konst. dogm. o
Kościele Lumen gentium, nr 10. 36: AAS 57 (1965) 14 n. 41 n.
28. Por.
Konst. duszp. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 35: AAS
58 (1966) 1053; PAWEŁ VI, Enc. Populorum progressio, nr 14: AAS 59 (1967)
264; Przemówienie do Korpusu Dypl., 7 stycznia 1965: AAS 57 (1965) 232.
29. Por. PIUS XII, Przemówienie radiowe z okazji 50 rocznicy Enc.
Rerum novarum wygłoszone w dniu 1 czerwca 1941: AAS 33 (1941) 195-205;
Przemówienia radiowe z okazji Bożego Narodzenia 24 grudnia 1941: AAS 34
(1942) 10-21; 24 grudnia 1942: AAS 35 (1943) 9-24; 24 grudnia 1943: AAS 36
(1944) 11-24; 24 grudnia 1944: AAS 37 (7945) 10-23; 24 grudnia 1947: AAS
40 (1948) 8-16; Przemówienie do Kardynałów, 24 grudnia 1945: AAS 38 (1946)
15-25; 24 grudnia 1946: AAS 39 (1947) 7-17; JAN XXIII, Enc. Mater et
Magistra: AAS 53 (1961) 401-464; Enc. Pacem in terris AAS 55 (1963)
257-304; PAWEŁ VI, Enc. Ecclesiam suam AAS 56 (1964) 609-659; Przemówienie
do zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych, 4 października 1965: AAS
57 (1965) 877-885; Enc. Populorum progressio: AAS 59 (1967) 257-299;
Przemówienie do "Campesinos" kolumbijskich, 23 sierpnia 7968: AAS 60
(1968) 619-623; Przemówienie do Konf. Gen. Episk. Ameryki Łac., 24
sierpnia 1968: AAS 61 (1968) 639-649; Przemówienie na Konf. FAO, 16
listopada 1970: AAS 62 (1970) 830-838; List Apost. Octogesima adveniens:
AAS 63 (1971) 401-441; Przemówienie do Kardynałów, 23 czerwca 1972: AAS 64
(1972) 496-505; JAN PAWEŁ II, Przemówienie na trzeciej Konf. Gen. Episk.
Ameryki Łac., 28 stycznia 1979: AAS 71 (1979) 187 nn.; Przemówienie do
Indian i do "Campesinos" w Oaxaca 29 stycznia 1979: AAS 71 (1979) 207 nn.;
Przemówienie do robotników w Guadalajara, 31 stycznia 1979: AAS 71 (1979)
221 nn.; Przemówienie do robotników w Monterrey, 31 stycznia 1979: AAS 71
(1979) 240 nn.; SOBÓR WAT. II, Dekl. o wolności religijnej, Dignitatis
humanae AAS 58 (1966) 929-941; Konst. duszpast. o Kościele w świecie
współczesnym, Gaudium et spes: AAS 58 (1966) 1025-1115; Dokumenty Synodu
Biskupów, O sprawiedliwości w świecie AAS 63 (1971) 923-941.
30. Por.
JAN XXIII, Enc. Mater et Magistra: AAS 53 (1961) 418 nn.; Enc. Pacem in
terris: AAS 55 (1963) 289 nn.; PAWEŁ VI, Enc. Populorum progressio: AAS 59
(1967) 257-299.
31. Por. JAN PAWEŁ II, Homilia wygłoszona w Santo
Domingo (25 stycznia 1979) nr 3: AAS 71 (1979) 157 nn.; Przemówienie do
Indian i do "Campesinos" w Oaxaca (29 stycznia 1979) nr 2.
32. Por.
PAWEŁ VI, List apost. Octogesima adveniens, nr 42: AAS 63 (1971) 431.
33. Por. PIUS XI, Enc. Quadragesimo anno: AAS 23 (1931) 213; Enc. Non
abiamo bisogno: AAS 23 (1931) 285-312; Enc. Divini Redemptoris: AAS 29
(1937) 65-106; Enc. Mit brennender Sorge: AAS 29 (1937), 145-167; Pius
XII, Enc. Summi Pontificatus: AAS 31 (1939) 413-453.
34. Por. SOBÓR
WAT. II, Konst. duszp. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes,
31: AAS 58 (1966) 1050.
35. Por. AAS 58 (1966) 929-946.
36. SOBÓR
WAT. II, Konst. duszp. o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes,
nr 22: AAS 58 (1966) 1042.
37. Confes., I, 1: CSEL, 33, 1.
38.
Por. SOBÓR WAT. II, Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, nr 16: AAS 57
(1965) 20.
39. Tamże, nr 1: AAS 57 (1965) 5.
40. Por. SOBÓR WAT.
II, Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, nr 31-36: AAS 57 (1965) 37-42.
41. Por. SOBÓR WAT. II, Konst. dogm. o Objawieniu Bożym Dei Verbum, nr
5, 10, 21: AAS 58 (1966) 819; 822; 827 n.
42. Por. SOBÓR WAT. I,
Konst. dogm. o wierze katol. Dei Filius, rozdz. 3: wyd. cyt., 807.
43.
Por. SOBÓR WAT. I, Konst. dogm. o Kościele Chrystusowym, Pastor aeternus,
wyd. cyt. 811-816; SOBÓR WAT. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium,
nr 25: AAS 57 (1965) 30 n.
44. Por. SOBÓR WAT. I, Konst. dogm. o
Kościele Chrystusowym, Pastor aeternus, jak wyżej.
45. Por. SOBÓR WAT.
II, Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, nr 18-27: AAS 57 (1965) 21-33.
46. Tamże, nr 12. 35: AAS 57 (1965) 16 n. 40 n.
47. ŚW. AUGUSTYN,
Sermo, 43, 7-9: PL, 38, 257 n.
48. Por. SOBÓR WAT. II, Konst. duszp. o
Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes nr 44. 57. 59. 62: AAS 58
(1966) 1064 n., 1077 nn., 1079 n., 1082 nn.; Dekr. o formacji kapłańskiej,
Optatam totius, nr 15: AAS 58 (1966) 722.
49. Por. SOBÓR WAT. II,
Konst. o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium, nr 10: AAS 56 (1964)
102.
50. Por. SOBÓR WAT. II, Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, nr
11: AAS 57 (1965) 15 n.; PAWEŁ VI, Przemówienie z dnia 15 września 1965:
Insegnamenti di Paolo VI, III (1965) 1036.
51. Por. SOBÓR WAT. II,
Konst. o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium, nr 47: AAS 56 (1964)
113.
52. Por. PAWEŁ VI, Enc. Mysterium fidei: AAS 57 (1965) 553-574.
53. Por. SOBÓR WAT. II, Konst. o liturgii świętej Sacrosanctum
Concilium, nr 47: AAS 56 (1964) 113.
54. Por. ŚW. KONGR. DLA DOKTRYNY
WIARY, Normae pastorales circa absolutionem sacramentalem generali modo
impertiendam AAS 64 (1972) 510-514; PAWEŁ VI, Przemówienie do Biskupów
Stanów Zjednoczonych Ameryki Płn. z okazji wizyty "ad limina" (20 kwietnia
1978): AAS 70 (1978) 328-332; JAN PAWEŁ II, Przemówienie do Biskupów
Kanady z okazji wizyty "ad limina" (17 listopada 1978): AAS 71 (1979)
32-36.
55. Por. AAS 58 (1966) 177-198.
56. PIUS XII, Enc. Mystici
Corporis: AAS 35 (1943) 193-248.
57. Por. SOBÓR WAT. II, Konst. dogm.
o Kościele Lumen gentium, nr 36: AAS 57 (1965) 41 n.
58. Por. SOBÓR
WAT. II, Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, nr 36: AAS 57 (1965) 41 n.
59. Por. SOBÓR WAT. II, Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, nr 63
n.: AAS 57 (1965) 64.
60. Por. tamże, rozdz. VIII, nr 52-69: AAS 57
(1965) 58-67.
61. Przemówienie na zakończenie III Sesji Soboru Wat. II
(21 listopada 1964): AAS 56 (1964) 1015.
62. Por. SOBÓR WAT. II,
Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, nr 56: AAS 57 (1965) 60.
63.
Tamże.
Adiustacja tekstu: Grzegorz Kulik.
Numeracja i podtytuły
na podstawie tekstu zamieszczonego na
stronie:
www.opoka.org.pl